Kiedy  trzeba sięgnąć po leki

i

Autor: Shutterstock Kiedy  trzeba sięgnąć po leki

Sprzedaż suplementów diety to prawdziwa żyła złota. Co z konsumentami?

2016-03-30 10:07

W ubiegłym Polacy wydali na suplementy diety aż trzy miliardy złotych. Za ten stan rzeczy dużej mierze dopowiada agresywna reklama w mediach, wskutek której konsumenci powszechnie mylą suplementy z lekami. Sytuację bierze pod lupę NIK.

Przed rozpoczęciem kontroli Najwyższa Izba Kontroli zorganizowała panel dyskusyjny, w czasie którego eksperci wskazywali na największe zagrożenia związane z rozwojem tego rynku. Za najgroźniejszą uznano intensywną i mylącą promocję w radiu, telewizji i aptekach, która skutkuje zatarciem w świadomości konsumentów różnicy między suplementami a lekami.

Z danych przytoczonych przez Barbarę Turowską z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że aż jedna czwarta reklam w telewizji to reklamy suplementów diety i leków bez recepty. W radiu odsetek ten może sięgać nawet 70 procent. Jednocześnie w przypadku suplementów brak jakichkolwiek przepisów, które pozwoliłyby regulować ich reklamę. – Możemy jedynie naciskać na nadawców, by sami nałożyli na siebie ograniczenia, ale nie oszukujmy się: to ogromny rynek, ogromne pieniądze i ogromne interesy – tłumaczy Turowska.

Eksperci wskazują, że reklamy suplementów są tak konstruowane, by przekonać konsumentów do ich właściwości leczniczych, których w rzeczywistości nie mają. Gwarantują też skuteczność, choć niepoparta jest ona żadnymi badaniami. Występują w nich często farmaceuci i lekarze, którzy podkreślają, że dany produkt polecają swoim pacjentom. Konrad Drozdowski ze Związku Stowarzyszeń „Rada Reklamy” potwierdza, że w skargach dotyczących reklam suplementów ludzie nagminnie mylą je z lekami.

Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska, Kierownik Zakładu Opieki Farmaceutycznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, ocenia reklamę suplementów ostro: - Są wszędzie, nie można ich nie oglądać, nie można ich nie słuchać. W efekcie wielu ludziom wydaje się dzisiaj, że bez tych produktów nie przeżyją.

Czytaj: 500 zł na dziecko. Czy świadczenie wychowawcze zniechęci kobiety do pracy zawodowej?

Sytuację komplikuje fakt, że sprzedażą suplementów diety zajmują się w naszym kraju apteki. To rozwiązanie przyjęte w zdecydowanej mniejszości państw UE. Dorota Karczewska, wiceprezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, właśnie ten model dystrybucji uważa za podstawowy problem. – Wielu klientów aptek ulega złudzeniu, że ma do czynienia  z lekami. Sugeruje to zarówno miejsce ich sprzedaży, jak i sposób opakowania do złudzenia przypominające preparaty lecznicze.

Co więcej, mowa o produktach wysokomarżowych, które mogą przynosić polskim aptekom nawet trzecią część dochodu. – Właścicielom aptek zależy więc na ich sprzedaży, a farmaceuci są rozdarci między etosem zawodowym a biznesem – mówi prof. Wojciechowska.

Zbigniew Niewójt, p.o. Główny Inspektor Farmaceutyczny, podkreśla, że sprzedaż suplementów diety w aptece to rodzaj ich nobilitacji. – Jeśli tak już musi być, to trzeba zainwestować w podnoszenie świadomości Polaków, że suplementy uzupełniają niedobory w organizmie, ale nie leczą.

Inną sprawą jest pilna potrzeba edukacji farmaceutów i lekarzy w zakresie interakcji leków i suplementów. Niektóre suplementy stają się niebezpieczne po połączeniu z lekami.

Kolejny problem, na który zwrócili uwagę eksperci uczestniczący w panelu, to fakt, że nikt tak naprawdę nie wie, co zawierają suplementy. I w zasadzie nie musi. Za bezpieczeństwo produktu i zgodność deklaracji na opakowaniu ze stanem faktycznym odpowiada producent. Główny Inspektorat Sanitarny kontroluje suplementy podobnie jak inne artykuły spożywcze. Może więc sprawdzić jedynie ich niewielką część.

Zobacz także: PiS skontroluje telefony na kartę. W ramach walki z terroryzmem

Monika Zagrajek, Dyrektor Departamentu Żywności Prozdrowotnej Głównego Inspektoratu Sanitarnego, przyznaje, że suplement diety bardzo łatwo wprowadzić do sprzedaży. Choć Polska prowadzi monitoring tych preparatów, to w praktyce działanie Inspektoratu ogranicza się do przyjęcia zgłoszenia od producenta i umieszczenia go na liście takich produktów. W niektórych przypadkach producent jest dopytywany o szczegóły. Zdarza się, że w razie wątpliwości GIS sięga po opinię ekspertów lub odsyła deklarację producenta do weryfikacji jednostki naukowej. To jednak nieliczne sytuacje. – Zresztą wiele innych krajów UE poprzestaje na przyjęciu zgłoszenia lub w ogóle nie rejestruje suplementów – mówi Zagrajek. Dyrektywa unijna pozwala na prowadzenie monitoringu, ale nie narzuca go.

Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety. Brak nadzoru państwa przenosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo produktu na przedsiębiorcę. W Polsce, która stara się monitorować rynek suplementów, GIS zaczął być z kolei traktowany przez producentów jak firma świadcząca darmowe usługi konsultingowe. – Kiedy nie są pewni, czy zgłaszany przez nich produkt może być suplementem diety, oczekują od nas de facto ekspertyzy, za sporządzenie której nie płacą – tłumaczy Zagrajek. Być może należałoby takie opłaty wprowadzić, a uzyskane środki przeznaczyć na wzmocnienie kontroli nad szybko rozrastającym się rynkiem tych preparatów? Na pewno trzeba coś zmienić, bo sami urzędnicy GIS-u przyznają, że obecnie wygląda to tak, jakby państwowa instytucja dotowała prywatnych wytwórców.

Na liście kwestii spornych związanych z suplementami znajduje się też m.in. proceder podrabiania suplementów. Rynek stał się tak zyskowny, że oryginalne produkty zaczynają być coraz częściej zastępowane przez fałszywki. To groźne zjawisko, bo nikt nie wie, co mogą zawierać tak wytworzone preparaty, a ich „producenci” nie biorą z nie żadnej odpowiedzialności.  

Celem kontroli NIK jest zwrócenie uwagi na bezpieczeństwo stosowania suplementów diety i nadzór nad rynkiem tych produktów.

Źródło: NIK, oprac. MK

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze