Powietrze wypełniał duszący zapach pasty do podłóg, panie woźne się darły, dyrektor wyglądał jak przygłup i bywał analfabetą. Bez przyszytej tarczy nie wpuszczano do szkoły. Odpruwało się ją co jakiś czas, bo tego ciężkiego kawałka życia zwanego socjalistyczną szkołą nie sposób było wytrzymać.
Linijka służyła do bicia po rękach, groch rozsypany w kącie klasy do świeckiego klęczenia na nim. Na pierwszej lekcji wytapirowana pani najpierw wygłaszała krótki wykład na temat systemu kar, a potem sprawdzała czystość rąk i uszu. Dziewczynki usadzała w pierwszych ławkach, a chłopców, zwłaszcza tych przerośniętych, z których zamierzała zrobić osłów metodą insynuacji, posyłała do ostatnich, sąsiadujących ze specjalną ławką „oślą”, przeznaczoną dla tych, którzy zapytani, ośmielą się zastanawiać.