Kilka paczkowanych produktów z określoną, podaną przez producenta wagą zarówno netto jak i brutto, czyli z opakowaniem. Kładziemy je na sklepowej wadze, której na co dzień używamy do ważenia produktów „luzem” (mrożonek, owoców czy warzyw). Szok!
Szynka, która nawet włącznie z opakowaniem powinna ważyć góra 110 gramów, na sklepowej wadze pokazuje… 156 gramów! To samo łosoś wędzony – 178 zamiast ok. 150 gramów. Sprawdzamy później kolejne produkty – zawsze ok. 15-20 gramów za dużo, nawet po odjęciu niewiele ważącego opakowania.
Czyżby producenci dawali nam aż tyle w „gratisie”? Mało prawdopodobne – produkty pakowane są przez maszyny, których margines błędu jest minimalny. Oznaczałoby to, że to sklepowe wagi zawyżają masę naszych produktów, a co za tym idzie… płacimy więcej o ok. 15-20 proc. za produkty luzem, a dokładniej za powietrze. Wydaje się i tak nie dużo nie dużo, ale zobaczmy.
Chcemy kupić luzem 1 kg pomidorów, papryki czerwonej, ziemniaków, bananów, cytryn i pomarańczy. Średnio aktualnie w marketach za taki koszyk zapłacimy ok. 32,75 złotych. Problem w tym, że tak naprawdę kupiliśmy po 800 gram wszystkich produktów, a więc powinniśmy zapłacić 26,67 złotego. Czyli na jednych takich małych zakupach sklep zarabia na każdym z nas za nic 6 złotych. Niektóre sieci mają średnio dziennie nawet 4 miliony klientów. Gdyby każdy z nich zostawił „tylko” dodatkowe 6 złotych, market za coś, czego nie kupiliśmy, otrzymuje ok. 24 milionów złotych.
Można tłumaczyć wszystko tarowaniem wagi, czyli resetowaniem jej przed ważeniem. Problem w tym, że nie ma przy kasach instrukcji jak to zrobić. Niezależnie od tego, czy działanie jest celowe, czy też przypadkowe, i tak zarabia na tym sklep, a tracą klienci.