1. Vincent van Gogh, „Maki”. Wartość: 50-55 mln dolarów
Vincent van Gogh przeszedł do historii jako genialny malarz niedoceniany za życia. Sam pewnie nawet nie podejrzewał, jak wielką karierę zrobi już zza grobu i to nie tylko wśród wielbicieli malarstwa, ale i złodziei nastawionych na zysk. Jednym z jego dzieł - pawie tak pechowym jak sam autor - jest obraz „Maki”, znany też jako „Jałowce i maki” oraz „Wazon z kwiatami”. Nie dość że po kradzieży sprzed sześciu lat los dzieła jest do dziś nieznany, to nie jest to pierwsze zniknięcie w jego przypadku! „Maki” to może nie najbardziej znane płótno van Gogha, ale zdaniem krytyków przedstawia nadzwyczajną wartość artystyczną. Da się ją przeliczyć. Obraz, według różnych źródeł, wart jest od 50 do 55 mln dolarów (ok. 190-210 mln zł). Po śmierci autora „Maki” trafiły z Paryża do kairskiego Muzeum Mohameda Mahmouda Khalila. Wisiały w nim do 4 czerwca 1977 r., kiedy to skradziono je po raz pierwszy.
Do dziś jest to chyba jeden z bardziej tajemniczych rabunków w historii. Rząd egipski nigdy nie ujawnił szczegółów dotyczących kradzieży dzieła, nie wiadomo, kto i w jaki sposób jej dokonał. Faktem jest, że „Maki” udało się odnaleźć po dwóch latach w Kuwejcie i powróciły do kairskiego muzeum. Jego włodarze jednak za bardzo wzięli sobie do serca zasadę, że nic dwa razy się nie zdarza, bo obraz skradziono ponownie, 21 sierpnia 2010 r. I tym razem w sprawie nie wiadomo zbyt wiele. Pewne jest, że do kradzieży doszło w biały dzień, kiedy muzeum było otwarte dla zwiedzających. Ktoś po prostu podsunął do obrazu siedzisko wystawione w sali, wdrapał się na nie i wyciął płótno z ram! Od tego momentu po obrazie ani rabusiu (rabusiach?) nie ma śladu! Kradzieży nie uwieczniły zamontowane w muzeum kamery, bo na czterdzieści trzy urządzenia działało ich… siedem! A alarmu w ogóle tego dnia nie włączono. Właśnie to nasuwa podejrzenia, że w kradzież mógł być zamieszany ktoś z pracowników muzeum, ale nawet to nie jest pewne.
2. Leonardo da Vinci, „Mona Lisa”. Wartość: obraz bezcenny
Jedni mówią, że wartości najbardziej znanego dzieła Leonarda da Vinci - „Mony Lisy” - nie da się oszacować, inni podkreślają, że trzeba by za nie zapłacić co najmniej 1 mld dolarów (ok. 3,8 mld zł). Prawie tak samo słynna jak sam obraz jest jego kradzież, której dokonano 105 lat temu. Rocznicę tego wydarzenia również obchodzimy dziś, choć fakt rabunku został nagłośniony dopiero 23 sierpnia 1911 r. Jak to możliwe, że komuś udało się ukraść najpilniej strzeżony obraz świata? Ano tak, że wtedy… w ogóle nie był strzeżony. Tak jak i zresztą wiele innych dzieł sztuki zgromadzonych w Luwrze, które wówczas ginęły stamtąd na pęczki! Pracownicy muzeum do tego stopnia mieli gdzieś posiadane przez nie zbiory, że nawet nie zwrócili uwagi na brak „Mony Lisy” na ścianie, a nawet jeśli, to myśleli, że po prostu ktoś ją przewiesił. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by swoje obserwacje komukolwiek zgłosić. W końcu alarm wszczął jeden z odwiedzających Luwr, który przyszedł tam, by naszkicować „Monę Lisę”.
Dopiero wtedy rozpętała się burza. Prasa nagłośniła kradzież, co zmobilizowało do pracy policję. Ta jednak nie potrafiła odnaleźć dzieła, w czym przeszkadzały jej takie sytuacje jak np. zgłoszenie od fałszywego złodzieja, który chciał wyłudzić okup za rzekomo przywłaszczony przez siebie obraz. Po wielu przesłuchaniach i zatrzymaniu innego podejrzanego, którzy okazał się niewinny, policja w końcu się poddała. I jak to często bywa, obraz odnalazł się sam, w 1913 r. Wtedy to jego prawdziwy złodziej, włoski pracownik Luwru Vincenzo Peruggia, zgłosił się do jednego z florenckich marszandów, chcąc sprzedać mu dzieło. Gdy okazało się, że obraz jest autentyczny, Peruggię aresztowano, a „Mona Lisa” powróciła do Luwru, gdzie jest bezpieczna po dziś dzień. Rabuś tłumaczył się potem, że dzieło ukradł, bo nie mógł pogodzić się, iż obraz Leonarda, jego wielkiego rodaka, znajduje się we Francji (mimo że tam sprzedał go sam autor). Peruggia powiedział, że, korzystając z tego, iż dzieła nikt nie pilnuje, po prostu zdjął je ze ściany i schował w walizce z podwójnym dnem. Dostał niską karę roku i piętnastu dni więzienia, której nawet nie odsiedział do końca w związku z wybuchem I wojny światowej.
3. Rembrandt van Rijn, „Autoportret”, Auguste Renoir „Rozmowa z ogrodnikiem”, „Paryżanka”. Łączna wartość dzieł: 42 mln dolarów
Opis tej kradzieży trzech dzieł sztuki z Muzeum Narodowego w Sztokholmie jest właściwe gotowym materiałem na scenariusz filmu akcji. Aż trudno uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę! Był 22 grudnia 2000 r. Przedświątecznym Sztokholmem wstrząsnęły dwie eksplozje – ktoś podłożył pod samochody ładunki wybuchowe! Policja w mieście została postawiona na nogi, wszyscy zajęli się wybuchami. W tym samym czasie do stołecznego Muzeum Narodowego weszło trzech uzbrojonych po zęby mężczyzn, którzy sterroryzowali pracowników placówki i zerwali ze ścian „Autoportret” Rembrandta oraz dwa obrazy Renoira! Po wszystkim uciekli przygotowaną wcześniej łodzią! Jak łatwo się domyślić, to oni odpowiadali za wybuchy, które miały za zadanie odwrócić uwagę policji (według części źródeł eksplozje nastąpiły dopiero po dokonaniu kradzieży).
Sprawne działania funkcjonariuszy zakrojone na międzynarodową skalę sprawiły, że wartą 3 mln dolarów (ok. 11,4 mln zł) „Rozmowę z ogrodnikiem” udało się odnaleźć już w 2001 r. Na przechwycenie dwóch pozostałych dzieł trzeba było poczekać aż do 2005 r. Okazało się, że za kradzieżą stoją m.in. dwaj Irakijczycy, Szwed i obywatel Gambii. Zostali oni zatrzymani w jednym z kopenhaskich hoteli (łącznie w planowaniu rabunku brało udział co najmniej 13 osób!). Wpadli w zasadzkę duńskiej policji, myśląc, że umówili się na przekazanie obrazów potencjalnemu kupcowi, tymczasem wszystko okazało się prowokacją funkcjonariuszy. Wartość „Autoportretu” Rembrandta szacuje się na 36 mln dolarów (137 mln zł), a „Paryżanki” Renoira, podobnie jak „Rozmowy z ogrodnikiem”, na 3 mln dolarów. Wszystkie obrazy trafiły z powrotem do Sztokholmu.
4. Johannes Vermeer, „Koncert” oraz 12 innych wybitnych dzieł. Łączna wartość skradzionych obrazów: 500 mln dolarów
Kolejna, niewyobrażalna wręcz kradzież, wydarzyła się w Bostonie 18 marca 1990 r. Zrabowano tu obrazy o łącznej wartości pół miliarda dolarów (ok. 1,9 mld zł)! Łupem złodziei padło 13 dzieł sztuki, m.in. obraz Vermeera „Koncert” czy jedyne znane dzieło Rembrandta przedstawiające scenę rozgrywającą się na wodzie - „Burza na Jeziorze Galilejskim”. Rabusie skradli również cenne obrazy Degasa i Maneta. Wszystkie wymienione dzieła znajdowały się w bostońskim Muzeum im. Isabelli Stewart Gardner. Do drzwi budynku pilnowanego przez dwóch strażników z samego rana zapukali funkcjonariusze policji. Kiedy okazało się, że to zwykli przebierańcy, było już za późno. Sterroryzowani bronią ochroniarze placówki, skuci kajdankami, trafili do piwnicy, a 13 obrazów wyparowało. Kradzież ta jest określana największym rabunkiem w historii Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, do dziś nie ustalono tożsamości sprawców, nie mówiąc już nawet o odnalezieniu dzieł sztuki. W obrabowanym muzeum można zaś oglądać puste ramy, z których obrazy zostały wycięte przez złodziei.
5. Dzieła m.in. Picassa, Gauguina i Matisse’a warte łącznie ok. 130 mln dolarów
Choć zuchwałych kradzieży dzieł sztuki było w historii bez liku i naprawdę jest co opisywać, na ostatnim miejscu umieściliśmy kradzież, której dokonano kilka lat temu w Holandii. Jest ona wyjątkowa, bo wszystko wskazuje na to, że zrabowane obrazy bezpowrotnie przepadły... Ale do rzeczy: 16 października 2012 r. w ciągu zaledwie trzech minut szajka rumuńskich złodziei wyniosła aż siedem obrazów z Muzeum Kunsthal w Rotterdamie, gdzie wystawiano prace awangardowych artystów. Rabusie dostali się do budynku nad ranem, przez wyjście ewakuacyjne. Zrywając dzieła ze ścian, uruchomili wprawdzie alarm, ale nie było komu na to zareagować – muzeum nie zatrudniało bowiem ochrony! Śledczy ustalili, że szajka przewiozła skradzione obrazy do Rumunii. Tam też, na początku 2013 r., zaczęły się pierwsze zatrzymania w sprawie. Przerażona matka jednego ze złodziei postanowiła chronić syna przed wymiarem sprawiedliwości i, aby pozbyć się dowodów zbrodni, spaliła wszystkie siedem skradzionych dzieł w piecu! Później wycofała się z tych zeznań, ale specjaliści przebadali popiół, w którym znaleźli ślady farby i gwoździe wskazujące na to, że warte kilkaset milionów złotych płótna faktycznie skończyły w ogniu (ale do dziś ostatecznych dowodów nie ma). Rumuńscy rabusie zostali skazani za kradzież – usłyszeli wyroki od 6 do 8 lat za kratkami.
Źródła: Thomas D. Bazley, „Crimes of the Art World”, Santa Barbara 2010, time.com, thedailybeast.com, metrocafe.pl, theguardian.com, dziennik.pl, ciekawostkihistoryczne.pl, reference.com, codart.nl, livescience.com, gigalol.pl