Super Historia

Tykająca bomba. 45. rocznica wybuchu w warszawskiej Rotundzie

2024-02-18 19:17

Gaz przedostający się przez uszkodzony zawór zbierał się pod Rotundą od kilku tygodni. Mógłby wydostać się na zewnątrz przez glebę i otworami kanalizacyjnymi, gdyby nie mroźna zima. Zaporą była dla niego gruba warstwa zlodowaciałego śniegu. Studzienki zamarzły. Bomba zaczęła tykać...

Spis treści

  1. Ktoś wrzasnął: bomba wybuchła w Rotundzie!
  2. Katastrofa w Rotundzie PKO? Może to głupi kawał
  3. Wybuch w Rotundzie jak seria gromów
  4. Wszystko runęło w jednej chwili
  5. Katastrofa w Rotundzie: spisek, zamach, czy?
  6. Wybuch gazu w Rotundzie PKO - wysoka cena fuszerki
  7. Największa katastrofa w powojennej stolicy, bo „da się pracować”

Czwartek, 15 lutego 1979 roku. Centrum Warszawy. Zbliża się godzina 12:30. Na Marszałkowskiej spory ruch robią głównie ciężarówki. Zima stulecia doskwiera gospodarce. Tyle rzeczy się psuje, zamarza, nie wytrzymuje naporu śniegu, pęka na trzaskającym mrozie. Na tym tle III oddział banku PKO w warszawskiej Rotundzie działa znakomicie. Wewnątrz ciżba ludzi w kolejce wijącej się do kas. Miejsca na dole niewiele, a chętnych mnóstwo. Na półpiętrze pracownicy (głównie pracownice) banku siedzą przy stłoczonych biurkach zajęte codzienną pracą. Górny poziom, zwany „naleśnikiem” na razie jest pusty. W przerwie będzie można zapalić tu papierosa, zamienić parę słów. Ale nie dzisiaj. Bo zaraz cały budynek, pod wpływem ogromnej eksplozji uniesie się i opadnie, a szklana elewacja zamieni się w ostre, niosące śmierć gilotyny i sztylety. Jatka. Krew chlustająca na śnieg. Ciała w rzeźnickim kotle i te, które wypadły na zewnątrz.

Ktoś wrzasnął: bomba wybuchła w Rotundzie!

Przez chwilę głucha cisza. Przechodnie z ulic w pobliżu, których nie dosięgła fala uderzeniowa znieruchomieli, niedowierzając. Odwrócili się, zobaczyli Rotundę i na sekundy skamienieli. Zaraz jednak z ich gardeł, wyrwał się krzyk, szloch, lament. Ktoś wrzasnął: „Bomba!, ktoś wysadził Rotundę!”. Niektórzy, mimo braku ran, słaniali się na widok krwawych szczątków na śniegu. Inni od razu rzucali się, żeby pomóc. W powietrzu wirowały strzępy papierów i banknoty. Opadając, nasiąkały krwią. Nie upłynęło pięć minut, a wokół Rotundy, która teraz, nieforemna, strzaskana, z pogniecionymi, zwisającymi na zewnątrz żaluzjami, wyglądała żałośnie, zgromadziło się około tysiąca osób. Gdyby nastąpił tzw. wtórny wybuch, co często w takich wypadkach ma miejsce, ofiar byłyby setki. Osób, które zginęły w Rotundzie na miejscu, a także takich, których nie udało się uratować, było 49. Właściwie 50, bo jedna z zabitych była w zaawansowanej ciąży. Rany odniosło 110.

Katastrofa w Rotundzie PKO? Może to głupi kawał

Jest minuta po wybuchu. W Warszawskim pogotowiu przy ul. Hożej, zaledwie kilkaset metrów od katastrofy, dyspozytorka mówi lekarce z karetki: „Pani doktor, albo to jakiś kawał, albo naprawdę wybuchła Rotunda, niech pani się zorientuje...” . Niedowierzanie. Karetka przemierza więc miasto samotnie. Kierowca dostrzega ludzkie kłębowisko i samochody przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi. Po tramwajowym torowisku pędzi do celu. Po chwili w kierunku Rotundy rusza jeszcze pięć karetek. Na początek sześć, więc wypada jakieś 26 ofiar na jedną. Lekarze na miejscu przeprowadzają więc szybką segregację: ta natychmiast do wozu, ten może poczekać, ale nie za długo, ta bez kontaktu, ale nie widać obrażeń. Czas, przy takim mrozie, każdej z ofiar może odebrać życie. Szok, wychłodzenie i po człowieku, Przechodnie pomagają się podnieść, odprowadzają lżej rannych do ciepłego wnętrza domu towarowego Wars. W stojącym tuż za Rotundą (nieistniejącym już dzisiaj) „Universalu"  wyleciały wszystkie szyby.

Wybuch w Rotundzie jak seria gromów

Większość ofiar trafiła na sale operacyjne i pod opiekę lekarską dzięki temu, że pomogli zmotoryzowani Warszawiacy, strażacy, a także póki co jeszcze nie tak niesławne ZOMO. Od tych wypadków minęło 45 lat. Nadal żyją we wspomnieniach ich uczestników, na nagraniach wywiadów ze świadkami. Pani Barbara Ratyńska, która na chwilę przed wybuchem wchodziła do Rotundy, żeby stanąć w kolejce, zderzyła się w drzwiach z wybiegającą z budynku kobietą w jasnym futrze. Uciekaj! - wrzasnęła tamta – uciekaj! Pociągnęła ją za sobą – uciekasz, czy nie!? Obie zdążyły odbiec kilkadziesiąt metrów, gdy centrum stolicy wstrząsnął huk. „Był jak odgłos przetaczającego się pociągu, jak seria gromów z nieba” – opowiadali potem świadkowie. Pytanie jak to możliwe, żeby ktoś przewidział wybuch, pozostaje tajemnicą.

Wszystko runęło w jednej chwili

Rotundę zbudowano, jako część tzw. Ściany Wschodniej w 1966 r., w miejscu, gdzie do powstania warszawskiego stała kamienica Pinkusa Lothego. W styczniu 1979 roku z Polskiego Radia płynął głos spikera: „Miasto opustoszałe i zmarznięte, mróz i śnieg unieruchomiły większość pojazdów, w tysiącach domów zimne kaloryfery, brak ciepłej wody”. W lutym nie było wiele lepiej, ale ludzie zdążyli przywyknąć, a odgrzebana ze śniegu Warszawa na powrót ożyła. Na parterze Rotundy ubrani na cebulkę w ledwie dopinających się jesionkach i kożuchach klienci tłoczą się do kas z książeczkami oszczędnościowymi w rękach. Pod podłogą, w podziemnych labiryntach znajdują się: bankowy skarbiec, pokój kasjerów, maszynownia dźwigów windy transportowej, ciepłownia, warsztat, centrala telefoniczna oraz archiwum. Pracownica banku wspominała wybuch: „jak tylko się ocknęłam, spojrzałam, a po tych naszych biurkach, po tym całym półpięterku nic już nie było, wszystko runęło na dół. Na kawałku podłogi utrzymała się tylko moja naczelnik, która stała dosłownie na baczność, jak słup soli”.

Katastrofa w Rotundzie: spisek, zamach, czy?

„Ja nie wierzyłam, że w takim szoku można tak nic nie pamiętać" – opowiadała pracownica banku. „Spotykam koleżankę, a ona mówi, Maryniu, ja cię tak tuliłam po tym wybuchu. Ja myślę, co ta kobieta opowiada? A ona mi następnego dnia przynosi gazetę, no i zdjęcie jest na czołowej stronie jak ona mnie tuli!”. Polskie Radio zaraz po 12:30 donosiło: „W znanej wszystkim Rotundzie PKO z nieustalonych jeszcze przyczyn nastąpił potężny wybuch. 44 osoby poniosły śmierć. Kilkadziesiąt ofiar katastrofy przebywa w czternastu warszawskich szpitalach. Tysiące ludzi spontanicznie oddaje krew. Władze otoczyły wszystkich poszkodowanych serdeczną troską i opieką. Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego zalecił wszechstronne prowadzenie prac, celem ustalenia przyczyn wypadku”. Rotunda nie miała instalacji gazowej, więc oficjalnym informacjom o wybuchu gazu nie dowierzano. Powstał nawet dowcip, o tym, że w Polsce ulatniający się gaz wydaje odgłos cyk, cyk, cyk... Tajny raport końcowy przygotowany przez MSW liczył 21 stron. Informował o śmierci 49 osób.

Wybuch gazu w Rotundzie PKO - wysoka cena fuszerki

Gaz, ulatniający się od tygodni z pękniętego zaworu przy budynku Universalu, poprzez kanały telekomunikacyjne znalazł ujście pod budynkiem Rotundy. Równolegle do MSW śledztwo pod kryptonimem „Rotunda” prowadziło SB. Winą za rzekome podłożenie bomby chciano obarczyć opozycję niepodległościową, a konkretnie KOR, przekształcony już w tym czasie w Komitet Samoobrony Społecznej. To się jednak nie udało, bo przyczyna wybuchu była ewidentna, co wykazał raport ekipy ekspertów z Zakładu Kryminalistyki KG MO. Śledztwo umorzono, poprzestając na kilku dyscyplinarkach. Niechlujstwo, fuszerka budowlana i absurdalne funkcjonowanie PRL: takie płynęły z niego wnioski. Okazało się bowiem, że chociaż Rotunda nie miała instalacji gazowej, znajdował się pod nią odcinek z rurami gazowymi, który teoretycznie miał przebiegać inaczej. Po prostu budowlańcy skręcili nie tam, gdzie wskazywały plany, przebijając się przez fundamenty budynku PKO i tam instalując rury. Ta fuszerka kosztowała życie pół setki osób.

Największa katastrofa w powojennej stolicy, bo „da się pracować”

W tygodniu przed wybuchem pracownicy archiwum oraz jeden z elektryków kilkakrotnie zgłaszali administracji, że czują mocny zapach gazu. Ta ignorowała podobne niepokoje, zwalając zapach na butle spawalnicze pracowników SPEC-u (obaj zginęli), naprawiających rury w ciepłowni. Kierownik administracyjny odpowiedzialny za BHP, potężnie zakatarzony, stwierdził, że „faktycznie, coś czuć, ale da się pracować”. Od 13 lutego system wentylacji w maszynowni klimatyzacji w Rotundzie nie działał z powodu przepalonego bezpiecznika w rozdzielni energetycznej. Nie wymieniono go, bo nie było go w magazynie i w sprzedaży. Wentylator pomieszczenia bankowego z kasami był niesprawny od roku. Przez lata pracownicy archiwum skarżyli się na zaduch i stęchliznę, ponieważ z powodu błędu wykonawczego nie był podłączony do systemu wentylacyjnego budynku. Na to sposób znalazł pewnego dnia „pomysłowy Dobromir” w osobie konserwatora klimatyzacji i urządzeń sanitarnych, który wywiercił ok. 30 otworów w biegnącym przez archiwum kanale klimatyzacji. Przez to gaz gromadzący się w archiwum znalazł ujście do reszty budynku.

Wszystko to wyszło na jaw w śledztwie, jednak ukaranie winnych nie leżało w interesie władzy. To bowiem, co zdarzyło się pod Rotundą i w niej samej, niczym w krzywym zwierciadle pokazywało funkcjonowanie państwa. Albo coś w nim wysiadało, albo działało na słowo honoru, albo „wiązane sznurkiem”. 

Wybuch gazu w Rotundzie i zamach w Cytadeli Warszawskiej | Niezapomniani

QUIZ PRL. Tym się leczył PRL

Pytanie 1 z 16
Popularna maść o intensywnym mentolowym zapachu wcierana w skronie, by zredukować ból głowy to:
QUIZ PRL.  Tym się leczył PRL

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze