Ukraina to kraj paradoksów. Z jednej strony kojarzy się z biedą i łapówkarstwem, z drugiej pokazuje oblicze nowoczesnego państwa pełnego otwartych, gościnnych ludzi. Ma do zaoferowania cudowne krajobrazy, ale także coś dla miłośników miejskich klimatów, a na dodatek dla ogromnej grupy naszych rodaków stanowi miejsce, w którym będą się mogli poczuć jak prawdziwi oligarchowie, szczególnie jeśli chodzi o zakup alkoholu czy wyrobów tytoniowych. Czy możemy się tam czuć bezpiecznie? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszym tekście. Sam przed tygodniem wróciłem z Ukrainy, którą odwiedziłem po raz pierwszy w życiu, i - choć nie obyło się bez „przygód” - na pewno nie ostatni.
ZOBACZ TEŻ: Ukraina – wielkie piękno za niewielkie pieniądze [ZDJĘCIA]
Do naszych wschodnich sąsiadów wybierałem się już kilka lat, ale nigdy jakoś się nie składało. W dodatku sam padłem ofiarą strachu. Jeszcze w zeszłym roku mówiłem moim ukraińskim znajomym, że za żadne skarby świata do nich nie pojadę, bo jak to - wakacje w kraju ogarniętym wojną?! Znajomi półuśmiechem pełnym zażenowania kwitowali moje podejście. Powtarzali, że na zachodzie jest zupełnie normalnie, a do Doniecka przecież się nie wybieramy. No i namówili. Na początku lipca wybraliśmy się na Ukrainę na niemal dwa tygodnie. To, co mnie uderzyło, to szok cenowy. Ale bardzo pozytywny! O tym, jak tania jest dla Polaków Ukraina, krążą legendy i jest w nich ziarno prawdy gigantycznych wręcz rozmiarów. Wynika to z pozytywnego dla nas obecnie przelicznika złotówki do ukraińskiej waluty (teraz jedna hrywna to ok. 15-16 gr) i niskich zarobków na Ukrainie, do których – powiedzmy - dostosowane są ceny towarów, przynajmniej jeśli chodzi o żywność (choć sami Ukraińcy narzekają, że jest drogo).
I tak za 0,7 l znakomitej wódki Chlibnyj Dar zapłacimy w zależności od sklepu ok. 12-15 zł, a za dużą butelkę wody mineralnej od ok. złotówki do 2,5 zł (w tym przypadku jest akurat podobnie, jak w Polsce), na pół litra piwa w knajpie trzeba zaś przeznaczyć od 2,5 do 3,5 zł. Dla głodomorów znakomitą cenowo ofertę ma sieć ukraińskich restauracji Puzata Chata (na zachodzie i w centrum kraju lokale znajdują się we Lwowie i Kijowie). Za przepyszny i naprawdę treściwy obiad (przystawka, zupa z pieczywem, drugie danie, deser i kompot) zapłacimy ok. 20 zł, z kolei w kawiarni na pucharek cafe latte, który w Polsce mógłby kosztować 10-12 zł, wydamy od 2,5 do 3,5 zł! Bardzo tanie są też papierosy. Paczka to wydatek ok. 3,5 zł. Swoją ceną zaskakuje transport. Za bilet na pociąg między Lwowem a Kijowem w standardzie naszego Pendolino zapłacimy tylko 50 zł w jedną stronę, można też uniknąć osławionych marszrutek, czyli tanich, ale i bardzo zatłoczonych, niewygodnych prywatnych busów, jeżdżąc taksówkami. Nie musimy się bać, że nieuczciwy kierowca z nas zedrze, bo już podczas zamawiania auta telefonista podaje cenę kursu! I tak we Lwowie za jazdę z głównego dworca do centrum zapłacimy ok. 6-7 zł, tyle samo w Kijowie na podobnej trasie (jeśli znajdziemy tanią taksówkę. „Droga” kosztuje… 14 zł).
ZOBACZ TEŻ: Rozmowy podczas szczytu NATO. Wsparcie dla Ukrainy i Afganistanu
Miejskim transportem możemy jeździć jak za darmo. We Lwowie bilet normalny komunikacji miejskiej kosztuje ok. 20 gr, zaś jedno wejście na teren kijowskiego metra to wydatek 64 gr (ciekawostka – tamtejsze bramki działają na specjalne żetony kupowane na stacjach). Korzystając ze wszystkich powyższych uroków, można zapomnieć o Bożym świecie. Tak się stało w naszym przypadku. Rozluźniliśmy się aż za bardzo, bo straciliśmy czujność. I zostaliśmy okradzeni we lwowskim tramwaju! Ofiarą kradzieży padła ukraińska koleżanka, która straciła nie tylko pieniądze (ok. 320 zł), ale też kartę pobytu upoważniającą ją do wjazdu na terytorium Polski, która już od prawie dziesięciu lat jest jej domem. Tu zaczęło się nasze tytułowe piekło. Jak najszybciej pojechaliśmy na policję, aby zdobyć dokument potwierdzający zgłoszenie kradzieży potrzebny do wyrobienia wizy w konsulacie (szczęście, że koleżanka nie straciła paszportu). Stereotypowo spodziewaliśmy się, że policja będzie chciała od nas łapówki. Nic z tych rzeczy – wszystko odbyło się bardzo profesjonalnie, tylko przyszło nam sporo poczekać na przyjęcie zgłoszenia. Trwało to na tyle długo, że zamknięto już polski konsulat.
Przez jego strażników przekazaliśmy jednak pismo do konsula z prośbą o przyspieszenie procedury wizowej z dołączonym pismem z policji. Przyspieszenie było konieczne, bo już zbieraliśmy się do Polski – w normalnych warunkach na dokument czeka się nawet kilka miesięcy. Zanocowaliśmy u zaprzyjaźnionej rodziny i już o ósmej rano następnego dnia stawiliśmy się pod konsulatem. Patrzyliśmy na tłumy Ukraińców starających się o wizę, stojących w długiej kolejce. Oczekując na wejście, spotkaliśmy polską parę, która dopiero co przyjechała na wakacje na Ukrainę i w nocy skradziono im z auta tablice rejestracyjne! „Co tu się dzieje?!” - myślałem, spanikowany. Na szczęście polski konsulat stanął na wysokości zadania. Koleżanka otrzymała wizę w dosłownie kilka godzin, wszyscy pracownicy starali się nam okazać jak największą pomoc. Okazało się też przy okazji, że okradzionej z tablic parze wystarczy zaświadczenie z policji i mogą dalej jeździć po Ukrainie, a nawet przekroczyć granicę w podróży do domu. My byliśmy w gorszej sytuacji, wiza była niezbędna. Nawet w kryzysowej sytuacji trzeba za nią zapłacić - kosztuje 35 euro, do tego trzeba doliczyć koszt fotografii, ubezpieczenia i bankową prowizję za przelew na konto ambasady. Łącznie cała procedura ogołociła nasze portfele z mniej niż 250 zł i był to chyba nasz największy jednorazowy wydatek podczas całego wyjazdu!
ZOBACZ TEŻ: Balcerowicz porządzi na Ukrainie. "Chodzi o to, by mieć wpływ"
Taksówkarz, który po całej tej „przygodzie” wiózł nas na dworzec (za żadne skarby nie chcieliśmy znowu jechać tramwajem, plując sobie w brodę, że połasiliśmy się na bilet za 20 gr, po to tylko, by stracić pieniądze, czas i nerwy) tłumaczył nam, że we Lwowie kradzieże to prawdziwa plaga, wzmożona jeszcze przez napływ ludności z terytoriów Ukrainy ogarniętych wojną. - Tam kradli, teraz u nas kradną – mówił. Do tej pory zastanawiam się, czy nie była to tylko próba wybielenia wizerunku jego rodzinnego miasta… Tak czy tak całe to wydarzenie to jedyna rysa na naszych brylantowych kanikułach. I w żaden sposób nie miała wpływu na moje ogólne poczucie bezpieczeństwa. Aż sam się sobie dziwię, że jeszcze nie tak dawno temu bałem się jechać na Ukrainę. Choć muszę uczciwie zaznaczyć, że niepewnie poczułem się, kiedy tuż po naszym wyjeździe z Kijowa dowiedziałem się o dokonanym tam zamachu na dziennikarza, Pawła Szeremeta. Zdarzenia tego nie można jednak porównywać z atakiem terrorystycznym, który podczas mojego pobytu na Ukrainie przeprowadzono w Nicei, czy też późniejszą o dzień nieudaną próbą zamachu stanu w Turcji i idącą za nią napiętą sytuacją.
Kraje takie jak Francja czy Turcja wydają się wymarzone na wakacje, ale po tragicznych wydarzeniach nie chcemy tam jechać. Natomiast czy w ogóle istnieje miejsce, w którym podczas wyjazdu możemy czuć się bezpiecznie? Niestety nie. Nigdy nie mamy pewności, że nie spotka nas nieszczęście, jakiegokolwiek rodzaju. Tak jest właściwie każdego dnia naszego życia, ale podczas wyjazdu strach z jakichś powodów się nasila. Tak że i na co dzień, i podczas urlopu, zawsze musimy mieć oczy szeroko otwarte. Podkreśla to zresztą polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które wydaje ostrzeżenia dla turystów, zaznaczając na mapach poszczególnych państw na zielono tereny, które są bezpieczne. Nawet jednak w takich przypadkach używa frazy „zachowaj zwykłą ostrożność”, zwracając ludziom uwagę na to, że nie mogą sobie odpuścić czujności absolutnie nigdzie i powinni monitorować sytuację w kraju, do którego zmierzają. To pozostawiam wam jako odpowiedź na pytanie, czy alternatywą dla popularnych turystycznie państw może być Ukraina.
Z ostrzeżeniami dla podróżujących wydawanymi przez MSZ można się zapoznać tutaj >>>
Ukraina. Wakacyjny raj i piekło w jednym [FELIETON]
Jeszcze do niedawna, kiedy jechaliśmy na wakacje, nasze głowy zaprzątały trzy kwestie: „dokąd jedziemy?”, „ile to nas będzie kosztowało?” i „jaka będzie pogoda?”. Aby rozbić tę odwieczną świętą trójcę wakacyjnych dylematów, wystarczyło tylko jedno pytanie, które niepostrzeżenie wkradło się do naszych umysłów. Brzmi ono: „czy będziemy bezpieczni?”. Zakorzeniło się w nas ono jak chwast z powodu działań terrorystów, o których słyszymy w ostatnim czasie niemal codziennie. Strach, jak pokazują doświadczenia biur podróży, skłania turystów do zmiany urlopowych planów. Ale czy w ogóle istnieje jakikolwiek bezpieczny dla turystów kraj i czy może być nim… Ukraina?