Dziecko

i

Autor: freeimages.com/eszter dobay Dziecko

Zawód: Matka. Zarabiają na ciąży, dzieciach i innych mamach

2018-08-24 8:25

Jeszcze niedawno kobieta decydująca się zrezygnować z kariery na rzecz wychowania dzieci i prowadzenia domu żyła w „zaklętym” kręgu. Media społecznościowe wszystko zmieniły i teraz mamy „na pełen etat” wiedzą, że nie są jedyne, że w samej Polsce są tysięcy kobiet, które świadomie poświęciły się w całości macierzyństwie. Mogą razem dzielić się swoimi doświadczeniami i mogą też na swoim macierzyństwie nieźle zarobić.

Karolina mamą została w 2011 roku. Jej partner zarabiał na tyle dużo, że postanowiła zająć się domem i dzieckiem. W 2014 roku była kolejna ciąża i wzrost wydatków. Zdecydowała, że musi wrócić do pracy chociaż na pół etatu. Pracodawcy jednak odprawiali ją z kwitkiem – ponad 3 lata poza rynkiem pracy degradowało ją na najniższe stanowiska, a dodatkowo ewentualni szefowie nie chcieli słyszeć o części etatu, bo po prostu im się to nie opłacało. Wtedy z ratunkiem przyszedł… internet.

- Dołączyłam do „mamusiowych” grup na facebook’u i zobaczyłam, że niektóre mamy prowadzą blogi z poradami dla rodziców, kanały na youtube i konta Instagram – wyjaśnia Karolina.

To był strzał w dziesiątkę, bo okazuje się, że coś, co zarezerwowane było dawniej tylko dla celebrytów, dziś dostępne jest dla każdej mamy. Mowa o product placement – mamy robią sobie zdjęcia lub kręcą filmy z dziećmi i umieszczają w nich produkty konkretnych firm, zachwalając je. W zamian albo otrzymują od producentów z góry gotówkę, albo zapas produktów. Tak czy siak, pomaga to w domowym budżecie.

Instamatki, bo tak o nich mówią i tak się oznaczają w sieci, zarabiają zależnie od ilości obserwujących, czyli potencjalnych klientów. Te, których konta obserwuje kilka tysięcy osób raczej nie mogą liczyć na poważne zarobki, a pewną formę wsparcia. Jednak prawdziwe królowe Instamatek, mające po kilkadziesiąt tysięcy fanów mogą już liczyć na niezłą pensje.

Ale prezenty od producentów to nie jedyny sposób zarabiania współczesnych mam „na pełen etat”. Potrafią także zarabiać na… innych matkach. Oczywiście, po części robią to reklamując produkty, ale także bezpośrednio – sprzedając gadżety.

Wszystko zaczyna się już w ciąży. Na grupach społecznościowych zrzeszają się nie tylko kobiety, które urodziły, ale też te oczekując na pojawienie się pociechy. Są idealnym targetem -np. blogerka „Mama Ginekolog” (która poza historiami macierzyńskimi dzieli się także wiedzą medyczną) oferuje pakiet dla przyszłych mam (do wyboru dla blondynek, brunetek i rudych) z hasłami „jestem w ciąży” i „będę tatą”, w którym znajdują się torba płócienna, magnes na samochód, magnes na lodówkę, breloczek, segregator i zestaw naklejek. Wszystko za 80 złotych. Gdybyśmy chcieli coś takiego oddzielnie, to np. za torbę płócienną zapłacimy prawie 30 złotych, a za 50 sam segregator. Dla kobiet, które już urodziły, nic straconego – po prostu zamiast produktów z nadrukiem „jestem w ciąży” mogą kupić tę z nadrukiem „jestem mamą”.

- Instamamą nie jestem dla pieniędzy – twierdzi Karolina. - Dzięki temu po prostu czuję więź z innymi mamami, wymieniamy się komentarzami lub uwagami związanymi z wychowywaniem dzieci, prowadzeniem ciąży, ale też dzielimy wspólnymi radościami i problemami. Jak dostanę jakieś ubranka dla małej, to tylko plus ale nie mój cel.

Faktycznie – na zamkniętych grupach dla mam czy kontach instagramowych kobiety rozmawiają dosłownie o wszystkim – od tego, jak karmić, gdzie robić zakupy, aż po sprawy łóżkowe, pokazywanie kup swoich dzieci czy… porady lekarskie. Pojawiają się zdjęcia, na których widoczne są dzieci z zajadami, wysypką, zaczerwienionymi miejscami intymnymi czy nawet drobnymi ranami. Matki zamiast dzwonić do specjalistów najpierw publikują zdjęcia i pytają co robić, licząc na porady internetowych ciotek.

- To jest bardzo niebezpieczne, bo te matki „influencerki” czasami nieświadomie zapominają, że są dla innych mam autorytetem – przestrzega pedagog dr Marta Majorczyk, nauczyciel akademicki i doradca rodzinny w poradni przy Uniwersytecie SWPS. - One mogą mówić na własnym przykładzie co zrobiły, jak reagowały w danej sytuacji, ale ostateczne zdanie muszą mieć odpowiedni specjaliści i instytucje.

Nie tylko zdrowie dzieci może być przez Instamatki narażone na szwank. Chodzi także o wizerunek dziecka, jego prawo do prywatności. Zdjęcie, które dla nas pokazuje zabawną minę lub radośnie pluskającą pociechę podczas kąpieli może być przez innych wykorzystane w zupełnie innym celu.

- Jest historia chłopca, którego zdjęcie jako dwulatka trafiło do internetu i stało się memem. Dziś chłopiec ma 15 lat i wciąż w związku ze zdjęciem ma problemy – zauważa dr Majorczyk. - Bardzo trzeba też uważać na nagie zdjęcia dzieci. W internecie każdy ma do nich dostęp – przestrzega pedagog.

Całe szczęście, coraz więcej internetowych mam pamięta o prywatności dzieci i, wykorzystując filtry, zasłania ich twarze. Niektóre mamy nawet rezygnują na swoich blogach ze zdjęć przedstawiających je same, zastępując je np. grafikami, które obrazują ich przemyślenia. Właśnie takie świadome internetowe macierzyństwo jest bardzo korzystne – nie tylko ze względów wzajemnego wspierania się mam, ale także kariery.

- Widzimy, w takich przypadkach, połączenie macierzyństwa z biznesem – przyznaje dr Marta Majorczyk. - One prowadzą działalność gospodarczą, zarządzają swoim biznesem, dzięki czemu są na bieżąco i gdy tylko będą chciały wrócić na rynek pracy, będą miały na to dużo większe szanse.

Tylko po co wracać, skoro biznes się kręci, a przy okazji mamy mogą poczuć więź i wsparcie, które w wielu momentach macierzyństwa jest bardzo potrzebne.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze