Dekadę temu, w czasach wybuchu kryzysu finansowego, Międzynarodowy Fundusz Walutowy wprowadził rozwiazanie dla państw, których budżety nie świeciły pustkami, ale mogły dostać rykoszetem. Dla takich państw właśnie uruchomiono specjalny instrument — elastyczną linię kredytową (FCL).
FCL mogła trafić tylko do gospodarek o zdrowych finansach publicznych i pomagać bronić się przed rynkowymi spekulantami, np. w momentach "ataku na złotego". Dostęp do tego eksluzywnego instrumentu Polska uzyskała w 2009 roku.
Na początku mieliśmy potencjalny "debet" na 20 miliardów USD, podniesiony później do 30 miliardów dolarów. Roczny koszt "trzymania" linii kredytowej to ... 100 miliony dolarów! Resort finansów jest przekonany, że elastyczna linia kredytowa nie jest potrzebna aż w takim stopniu. Dyskusja rozpoczęła się za czasów Mateusza Szczurka, a obecny minister finansów Mateusz Morawiecki na początku grudnia złożył do waszyngtońskiej siedziby MFW wpłynął wniosek, podpisany przez Morawieckiego i prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego o zmiejszeniu kwoty dostępnych środków o połowę.
ZOBACZ TEŻ: Polacy wydają na święta 1600 zł, a Brytyjczycy ponad 4 tys. zł
Polska jest jedynym krajem, który poprosił o zmiejszenie limitu. Meksyk i Kolumbia, które uruchamiały FCL razem z Polską, poprosiły o zwiększenie limitu.