Seksbiznes na świecie. W Chinach prostytutki pracują za miskę ryżu

2017-06-08 14:52

Nasz tekst o prostytucji w Polsce cieszył się ogromnym zaintresowaniem czytelników. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak sytuacja pań lekkich obyczajów wygląda na świecie. Na całym globie pracuje 42 mln prostytutek! Są kraje, w których działają one zupełnie legalnie, ale najczęściej muszą się kryć przed wymiarem sprawiedliwości. Postanowiliśmy przyjrzeć się światowemu seksbiznesowi i sprawdzić, ile zarabiają prostytutki w różnych miejscach globu.

Seksbiznes na świecie
Według pochodzących z 2016 r. szacunków organizacji Havoscope, zajmującej się analizami szarej strefy, światowy rynek usług seksualnych wart jest ok. 190 mld dolarów (760 mld zł). Najwięcej na zaspokojenie swoich potrzeb wydają Chińczycy – aż 73 mld dolarów rocznie! Na kolejnych miejscach uplasowały się Hiszpania, Japonia, Niemcy i Stany Zjednoczone. Łącznie w tych krajach na usługi prostytutek klienci przeznaczają co roku 83,2 mld dolarów. Czyli seksbiznes w czterech wysoko plasujących się w zestawieniu państwach łącznie generuje zyski o zaledwie 10 mld dolarów wyższe niż w samych Chinach!

ZOBACZ TEŻ: Ile zarabia prostytutka. Czego chcą klienci

Trudno się temu dziwić, bo w Państwie Środka pracuje, według różnych źródeł, od 5 do 10 mln prostytutek obu płci. Być może wydaje się to niewiele jak na kraj, w którym mieszka 1,4 mld ludzi, ale jeśli już liczbę tę zestawi się z danymi Havoscope w skali świata, jeży się włos na głowie. Bowiem na całym globie działa ok. 42 mln prostytutek, czyli w Chinach ich liczba stanowi nawet 25 proc. ogółu! Ile zarabiają chińscy panie i panowie lekkich obyczajów? To zależy od regionu. W biedniejszych prowincjach usługi seksualne świadczy się za pieniądze ledwie starczające na miskę ryżu. W dużych miastach trzeba za to słono zapłacić, bo oferta seksualna skierowana jest głównie do zamożnych zagranicznych biznesmenów i turystów. W Pekinie spędzenie nocy z osobą do towarzystwa to wydatek 100-400 dolarów (400-1,6 tys. zł), w Szanghaju aż 650-1600 dolarów (2,6 – 6,4 tys. zł).

Być może na ceny ma też wpływ fakt, że uprawianie prostytucji niesie ze sobą w Chinach duże ryzyko, nie tylko pod kątem chorób wenerycznych. Odpłatne świadczenie usług seksualnych jak i korzystanie z nich są bowiem od 1949 r. zakazane. Kiedy w Państwie Środka nastała komunistyczna władza, masowo zamykano domy uciech, a prowadzących je i pracujące tam osoby rozstrzeliwano! Według obecnie obowiązującego prawa, prostytutka może trafić do więzienia nawet na dwa lata, a jej klientowi grozi od 10 do 15 dni aresztu i grzywna w wysokości 5 tys. juanów (ok. 3 tys. zł).

Jak sytuacja wygląda w innych azjatyckich krajach? Naprawdę ciekawie jest w Japonii. Tu zakazana jest zarówno praca jako prostytutka, jak i korzystanie z takich usług. Jednak japońskie prawo mówi, że za seks nie można płacić tylko obcej osobie. Czyli tak naprawdę w razie czego wystarczy udawać, że dopiero co napotkaną córę Koryntu zna się całe życie i problemu nie ma. W dodatku japońskie prawo zabrania płacenia wyłącznie za tradycyjny seks między kobietą a mężczyzną. Tak więc każda inna forma współżycia jak np. stosunek oralny nie będzie traktowany jako prostytucja, nawet jeśli ktoś za to płaci! W Japonii na usługę klient musi wydać ok. 120 dolarów (480 zł), ale za korzystanie z nierządu nic mu nie grozi. Prostytutki mogą jednak trafić do więzienia na pół roku za nagabywanie ludzi na ulicy lub też zapłacić za to grzywnę w wysokości 10 tys. jenów (ok. 350 zł). Z kolei prowadzenie domu publicznego może się skończyć dla właściciela 7-letnią odsiadką i grzywną w wysokości 300 tys. jenów (ok. 10,5 tys. zł).

ZOBACZ TEŻ: Za 9,9 zł kupisz lek na depresję po utracie dziecka! Jest tylko jedno „ale”

W Tajlandii, mimo że kojarzy się z rajem dla turytów żądnych uciech, prostytucja nie jest legalna. Służby porządkowe przymykają jednak oko na działalność prostytutek i trudno się temu dziwić, gdyż seksbiznes nakręca tajską gospodarkę. Ludzie przyjeżdżają tu, by skorzystać z usług tanich prostytutek, które wyczekują ich w barach. Jeśli klient jest zainteresowany, musi zapłacić właścicielowi danego lokalu drobną sumę, a potem jeszcze dogadać się co do kwoty z prostytutką. Usługa kosztuje przeważnie ok. 30 dolarów (120 zł). Trzeba jednak uważać na tzw. ladyboyów, czyli mężczyzn, którzy przeszli zmianę płci. Często efekty takiego zabiegu są oszałamiające do tego stopnia, że klient nie ma świadomości, że spał z (niegdyś) mężczyzną.

Przenieśmy się do Ameryki. Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, prostytucja jest tu jedną z najbardziej prężnych gałęzi gospodarki. Szacuje się, że w USA pracuje milion prostytutek, a seksbiznes jest tu wart prawie 15 mld dolarów (60 mld zł) – choć, oczywiście, legalny nie jest. Kwestii tej nie reguluje jednak prawo ogólnokrajowe, ale przepisy poszczególnych stanów. Co ciekawe, jedynym stanem, w którym prostytutki mogą legalnie świadczyć swoje usługi, jest Nevada i to też tylko w kilku hrabstwach, w których działają domy publiczne, gdzie pracują panie regularnie poddające się badaniom lekarskim.

Kwestię wymierzania kar za świadczenie i korzystanie z usług seksualnych także regulują lokalne przepisy, które bardzo różnią się w zależności od stanu. Na przykład w Kalifornii prostytutki i ich klienci karani są tak samo - mogą trafić za kratki na rok i zapłacić tysiąc dolarów (4 tys. zł) grzywny. Z kolei w Luizjanie prostytutka traktowana jest jak… przestępca seksualny, a jeśli zostanie złapana na gorącym uczynku po raz trzeci, trafia do więzienia nawet na cztery lata. Musi się też liczyć z 4 tys. dolarów (16 tys. zł) kary, podczas gdy jej klient zapłaci tylko 500 dolarów (2 tys. zł) i pójdzie siedzieć na pół roku. Równie skomplikowana jest kwestia zarobków pań lekkich obyczajów. Są stany, w których prostytutka dostanie tylko 20 dolarów (80 zł) tygodniowo, a są i takie, gdzie za jedną noc zainkasuje nawet 10 tys. „zielonych” (40 tys. zł).

ZOBACZ TEŻ: Zatonięcie Titanica. Największy przekręt ubezpieczeniowy w historii? [WIDEO]

Nowe przepisy wprowadzono w 2014 r. w Kanadzie. Tu prostytutki mogą oferować klientom usługi seksualne, ale nikomu nie wolno z nich skorzystać! Jeśli policja złapie panią lekkich obyczajów z klientem, grozi mu 500 dolarów kanadyjskich grzywny (1,5 tys zł), a jeśli stosunek odbywał się w miejscu, w którym mogły zobaczyć go dzieci, kara ta zostaje podwojona. W dodatku amator płatnego seksu może trafić za kratki na pięć lat. Z kolei w Ameryce Południowej niemal we wszystkich krajach prostytucja jest legalna, a w Wenezueli i Ekwadorze mogą nawet otwarcie działać domy publiczne. Inaczej jest w Afryce, gdzie w zdecydowanej większości państw jakiekolwiek świadczenie czy kupowanie usług seksualnych jest surowo zabronione. Z kolei Australia dzieli się na pół. Z zasady prostytucja legalna jest w całym kraju, ale tylko w stanach na zachodzie kontynentu jest uregulowana prawnie.

A co z prostytucją w Europie? Na Starym Kontynencie jej sytuacja jest bardzo zróżnicowana. Są państwa takie jak Polska, w których prostytucja jest legalna, ale już czerpanie korzyści z nierządu innych osób, czyli np. prowadzenie domów publicznych – nie. Podobnie jest choćby w Czechach, na Słowacji, we Włoszech czy Hiszpanii, która, jak pisaliśmy na wstępie, znajduje się na drugim miejscu na świecie pod względem wartości seksbiznesu. W 2010 r. brytyjski „The Independent” okrzyknął ją wręcz światową stolicą prostytucji, pisząc, że zajęciem tym może się tam trudnić nawet 300 tys. osób.

Dlaczego to właśnie ten kraj na Półwyspie Iberyjskim nierządem stoi? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Mają na to najpewniej wpływ względy kulturowe, wyrażane podejściem społeczeństwa, które traktuje seksbiznes jak coś zupełnie normalnego. Z kolei turyści mogą zjeżdżać do Hiszpanii, by zaznać cielesnych rozkoszy, ze względu na niskie ceny usług. W Madrycie spotkanie z prostytutką to wydatek ok. 30 euro (ok. 130 zł). Z racji takiego powodzenia hiszpańskiego seksbiznesu, w kraju od roku trwa debata nad prawnym uregulowaniem prostytucji, tak, aby domy publiczne mogły wyjść z podziemia i płacić podatki.

ZOBACZ TEŻ: Skąd się wzięły pieniądze? Poznaj ich historię - od barteru do bitcoina

Na zupełnie innym biegunie stoją w tym przypadku Szwecja, Norwegia, Islandia, Irlandia Północna i, od marca 2016 r., Francja. W tych krajach prostytucja jest zakazana, ale kara grozi nie paniom lekkich obyczajów, a ich klientom (podobnie jak w Kanadzie). Europejskim prekursorem takiego podejścia była Szwecja, która kary dla klientów prostytutek wprowadziła już w 1999 r., uważając, że skoro popyt rodzi podaż, to wystarczy zniechęcić klientów, by zjawisko przestało występować. Takie samo podejście mają władze francuskie. Nowe przepisy nie przewidują żadnej odpowiedzialności karnej dla osób świadczących usługi, muszą się z nią natomiast liczyć płacący za seks. Klient prostytutki może zostać ukarany grzywną w wysokości 1,5 tys. euro (6,4 tys. zł), a jeśli będzie się to powtarzało, nawet 3,75 tys. euro (16 tys. zł).

A jak jest w krajach, które uważane są za prawdziwe mekki europejskiego seksbiznesu, czyli w Niemczech i Holandii? W Niemczech od 2002 r. prostytucja traktowana jest jak każdy inny zawód. Za naszą zachodnią granicą jako prostytutki pracuje 400 tys. mężczyzn i kobiet, dziennie z ich usług korzysta nawet milion klientów. Widząc skalę tego zjawiska niemieccy ustawodawcy stwierdzili, że nie da się z nim skutecznie walczyć, dlatego trzeba przynajmniej mieć nad nim kontrolę. W Niemczech legalnie działają więc domy publiczne, a seks można uprawiać nawet w samochodzie w specjalnie do tego wyznaczonych strefach. Aby nie narazić się prawu, wystarczy po prostu zapłacić za parkowanie!

W niemieckim domu publicznym usługa kosztuje od 40-60 euro (160-260 zł). W dodatku nawet w tak specyficznej branży można trafić na „specjalne oferty”, ale to po zaostrzeniu przepisów staje się nieaktualne. Do niedawna popularna była np. możliwość seksu z dowolną liczbą kobiet w określonym czasie za uiszczeniem ustalonej wcześniej kwoty. Teraz niemieckie domy uciech nie mogą świadczyć takich usług.

ZOBACZ TEŻ: Te języki powinieneś znać, jeśli chcesz łatwo znaleźć pracę

O wiele wcześniej niż Niemcy na prawne uregulowanie prostytucji zdecydowała się Holandia. Jak zwykłą profesję świadczenie usług seksualnych traktuje się tam od 1988 r. Holenderskie prostytutki mają nawet swoje związki zawodowe, domy publiczne działają zupełnie otwarcie, a symbolem kraju stała się amsterdamska dzielnica czerwonych latarni, gdzie za witrynami lokali stoją skąpo ubrane panie reklamujące swoje wdzięki. Oferta takich przybytków jest przebogata. Można poprosić prostytutkę jedynie o taniec erotyczny, fellatio czy też odbyć tradycyjny stosunek seksualny. Amsterdamskie prostytutki cenią sobie jednak swój czas – 15-minutowa wizyta kosztuje tu od 40 do 65 euro (170-280 zł).

Jak widać na wszystkich powyższych przykładach, prostytucja traktowana jest bardzo różne w zależności od zakątka świata. Które podejście jest lepsze – zakazywanie odpłatnego seksu, zamiatanie problemu pod dywan czy też może pełna legalizacja prostytucji? Odpowiedzi na to pytanie, niestety, próżno szukać.

Źródła: wp.pl, onet.pl, theworldofchinese.com, etajlandia.pl, procon.org, therichest.com, yahoo.com, independent.co.uk, rp.pl, quora.com, fakty.nl, havoscope.com. W tekście wykorzystano przeliczniki walut wg stanu na kwiecień 2016 r.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze