Dziś chyba nie ma nikogo, kto nie słyszałby o klockach Lego. Stały się one nie tylko zabawką, na której wychowało się kilka generacji ludzi na całym świecie, ale też ikoną popkultury. Aż trudno uwierzyć, że człowiek, który swoją działalnością dał tak wiele szczęścia dzieciakom, sam raczej zaliczał się do grona pechowców. Ole Kirk Christiansen (spotyka się też pisownię jego nazwiska przez „k” - Kristiansen) urodził się w Danii w 1897 r. Miał aż dziewięcioro rodzeństwa. Rodzice byli ubodzy. Sami nie mogli zapewnić swoim dzieciom godnego życia, musieli więc liczyć na ich pomoc. Kiedy Ole skończył 14 lat, jego starszy brat zaczął uczyć go fachu stolarza. Sześć lat później Ole był już specjalistą w swej dziedzinie. Wyjechał do pracy do Niemiec, potem do Norwegii. Za granicą przebywał pięć lat. Cały czas oszczędzał pieniądze, myśląc o otwarciu swojego warsztatu, czego udało mu się dokonać wkrótce po powrocie do Danii, w mieście Billund. W tym samym czasie Ole ożenił się z poznaną w Norwegii Kirstine Sorensen, która dała mu czterech synów.
Uderzenie wielkiego kryzysu
Początkowo Christiansen ani myślał zajmować się produkcją zabawek. Jego firma była typowym zakładem stolarskim – produkowała meble oraz drewniane elementy konstrukcyjne służące do wznoszenia zabudowań rolniczych. W 1924 r. przedsiębiorcę spotkał gigantyczny pech. Dwóch jego synów zakradło się do warsztatu, kiedy Christiansen i jego żona ucięli sobie drzemkę. Dzieciaki chciały tylko pobawić się wśród fascynujących ich urządzeń do obróbki drewna, a zaprószyły ogień! Rodzinie cudem udało się uciec z domu przylegającego do zakładu. Wszystko doszczętnie spłonęło! Christiansen nie poddał się – zdecydował o odbudowie firmy i budynku mieszkalnego. Okazało się jednak, że przeszarżował. Dom był za duży, aby stolarz mógł go utrzymać, dlatego też część pomieszczeń wynajmował, a sam gnieździł się z rodziną w niedużym mieszaniu przylegającym do nowo powstałego warsztatu.
ZOBACZ TEŻ: Historia wielkich marek. Mercedes - auto, przez które ojciec przybrał imię córki
Kolejna tragedia dotknęła biznes Christiansena na początku lat 30-tych, kiedy do Danii dotarły skutki wielkiego kryzysu ekonomicznego po załamaniu na nowojorskiej giełdzie z 1929 r. Zakład stolarski zaczął plajtować, bo okolicznych rolników nie było stać na wznoszenie nowych zabudowań i zakup mebli do nich. Christiansenowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Postanowił on przerzucić się na produkcję małych, łatwo zbywalnych drewnianych produktów takich jak drabiny, deski do prasowania, taborety czy stojaki do choinek. Przy produkcji zawsze zostawało mu trochę niepotrzebnych kawałków drewna, które wykorzystał do tworzenia zabawek. Okazało się, że miał niesamowitego nosa. Firma zaczęła się wyślizgiwać ze szponów kryzysu, a okoliczne dzieci zachwycały się produkowanymi przez nią modelami samochodów i samolotów a także jo-jo. Sprzedaż zabawek nie stanowiła jednak podstawowego źródła przychodów, dlatego były jedynie elementem bogatej oferty Christiansena.
Czy on oszalał?!
Zmieniało się to od 1932 r., po opisanej na wstępie śmierci żony stolarza. Christiansen, widząc radość swoich dzieci z powodu ofiarowanej im drewnianej kaczki, zaczął rozmyślać nad porzuceniem produkcji artykułów gospodarstwa domowego. Dwa lata później stolarz ożenił się powtórnie (ze swoją pokojówką) i w tym samym roku ostatecznie zdecydował, że jego firma będzie produkowała wyłącznie zabawki. Aby mieć zabezpieczenie finansowe potrzebne na starcie właściwie nowego biznesu, poprosił rodzinę o pożyczkę. Jego rodzeństwo pieniądze przekazało, ale bardzo niechętnie. - Czy nie mógłbyś zająć się czymś bardziej użytecznym niż zabawki? - pytali Christiansena bliscy, bojąc się, że już na zawsze żegnają się ze swoimi oszczędnościami. Nie mogli być bardziej w błędzie. Brat zwrócił im wszystko po pięciu latach, i to ze sporą nawiązką. Wcześniej jednak potrzebował dobrej nazwy dla swojej firmy. Ogłosił konkurs wśród pracowników, w którym nagrodą była… butelka wina domowej roboty.
W ofercie warsztatu było już kilkadziesiąt modeli zabawek. - Toż to cały legion produktów! - stwierdził jeden z biorących udział w konkursie, proponując nazwę „Legio”. Inną, bliźniaczo podobną, propozycję wysunął sam Christiansen. Firma miała nazywać się „Lego”, co stanowiło skrót od duńskiego wyrażenia „leg godt” (pol. baw się dobrze). Jak wszyscy dobrze wiemy, Christiansen ostatecznie postawił na swój własny pomysł. I tym samym nie musiał się z nikim dzielić swoim winem. W 1935 r. właściciel Lego rozszerzył ofertę firmy o drewnianą kaczkę, którą kilka lat wcześniej wystrugał dla swoich dzieci. Jest ona uważana za pierwszą zabawkę produkowaną przez duńską firmę pod nową nazwą. Za tym sympatycznym ptakiem poszły kolejne modele w kształcie zwierząt. Cieszyły się one dużym zainteresowaniem klientów i są uznawane za najpopularniejszą serię drewnianych produktów Lego - wytwarzane były aż do 1958 r. Swój rozgłos zawdzięczały nie tylko cieszącemu oczy dzieciaków wzornictwu, ale i staranności wykonania.
Zabawki jak luksusowe meble
Christiansen tworzył zabawki z bukowego drewna suszonego na powietrzu przez dwa lata, a potem, przez trzy tygodnie, w wysokich temperaturach. Następnie buczyna była cięta, heblowana, polerowana i pokrywana trzema warstwami lakieru lub farby. Christiansen pilnował jakości wyrobów wręcz obsesyjnie. - Tylko to, co najlepsze, jest wystarczająco dobre – mawiał. Słynna jest historia, jak pewnego dnia zrugał swojego syna, Godtfreda, który pracował w zakładzie ojca od dwunastego roku życia. Chłopak pochwalił się Christiansenowi, że wpadł na genialny pomysł, jak zaoszczędzić. Pokrył drewniane kaczki, które miały zostać wysłane pociągiem do innego miasta, tylko dwiema warstwami farby. Ojciec, słysząc to, wpadł w szał. - Masz natychmiast pójść na stację, zabrać przesyłkę, wrócić z nią do warsztatu, pomalować kaczki brakującą warstwą farby, z powrotem zapakować i dopiero wysłać. I zrobisz to wszystko sam, nawet jeśli miałoby ci to zająć całą noc! - wrzeszczał Christiansen. Godtfred, jak później mówił, zapamiętał tę lekcję na długie lata.
W czasach II wojny światowej Lego zmuszone było zawiesić produkcję. Zakład, w którym produkowano zabawki, znowu spłonął, ale nie z powodu działań wojennych, a zwarcia w instalacji elektrycznej. Właściciel ponownie zdecydował o odbudowie. W 1944 r. nowa hala produkcyjna już stała, dając pracę czterdziestu osobom. Trzy lata później Christiansen nawiązał współpracę z firmą sprzedającą maszyny do odlewów z tworzywa sztucznego. Zachwycił się nowym produktem i, jako pierwszy w Danii, zakupił nowinkę techniczną. Jej koszt dwukrotnie przekraczał zyski Lego osiągnięte rok wcześniej, ale właściciela firmy to nie zniechęciło. Pierwsze plastikowe klocki firma zaczęła sprzedawać w 1949 r. Olemu nie dane było jednak spokojne przyglądanie się, jak się rozwija jego idea. Dwa lata później mężczyzna dostał wylewu i pieczę na biznesem przejął Godtfred. Wtedy firma zatrudniała już pięćdziesiąt osób, a, oprócz Danii, działała także w Niemczech.
Pożegnanie z drewnem
Śmierć zabrała założyciela Lego w 1958 r., niecałe dwa miesiące po tym, jak otrzymał on patent na znane do dziś klocki! Dyrektorem przedsiębiorstwa oficjalnie został mianowany Godtfred. Aż trudno w to uwierzyć, ale w zakładzie wybuchł trzeci pożar. Tym razem od uderzenia pioruna! Spłonęła część odpowiedzialna za produkcję drewnianych zabawek. Godtfred najpewniej odebrał to jako znak od niebios - postanowił raz na zawsze skończyć z drewnem i postawić wyłącznie na plastik. W 1960 r. Lego otworzyło swoje filie w Finlandii i Holandii, a liczba pracowników firmy wzrosła do czterystu pięćdziesięciu. Klocki błyskawicznie podbijały kolejne kraje – USA, Kanadę, Japonię. Z roku na rok pojawiały się na coraz to nowych rynkach (w Polsce na szeroką skalę sprzedawane są dopiero od 1990 r.). Firma, oprócz zabawek, zaczęła tworzyć tematyczne parki rozrywki zwane Legolandami. Pierwszy powstał w Danii w roku 1968. Najnowsze, w Korei Południowej i Japonii, zostaną otwarte w przyszłym roku. Co zaś ze słynnymi ludzikami Lego, które stały się ulubionymi zabawkowymi postaciami niejednego dziecka? Te zadebiutowały na rynku w 1974 r., ale ich dopracowana wersja pojawiła cztery lata później.
ZOBACZ TEŻ: Historia wielkich marek. Fanta – narodowy napój III Rzeszy
Dziś firma założona przez Christiansena (wciąż z główną siedzibą w duńskim Billund i wciąż należąca do jego rodziny!) znana jest jako Lego Group. Przez lata stała się największą i najbardziej dochodową firmą zabawkarską świata. Magazyn „Forbes” w połowie bieżącego roku szacował jej wartość na 7,1 miliarda dolarów (ok. 28 mld zł). Przedsiębiorstwo zatrudnia na całym świecie 13 tys. pracowników. Według danych z 2013 r., Lego od początku produkcji wypuściło aż 560 mld pojedynczych klocków, co oznacza, że na jednego mieszkańca Ziemi przypada ich ok. dziewięćdziesięciu! Najbardziej znane są serie klocków Lego takie jak System, Duplo i Technic, ale sympatię klientów zaskarbiają też sobie zestawy nawiązujące do świata filmu, takie jak seria poświęcona „Gwiezdnym Wojnom” czy „Harry’emu Potterowi”. Wszystkie zestawy łączy jedno – przy odrobinie pomysłowości, uporu i talentu można z nich od podstaw wyczarować coś wielkiego. Tak, jak to stało się w przypadku samej firmy Lego.
Źródła: forbes.com, adweek.com, en.wikipedia.org, kidskonnect.com, pl.lego.wikia.com, mapsofworld.com, lego.wikia.com, astrumpeople.com, todayifoundout.com, lego.com