W Polsce, na tle innych krajów europejskich, wysokość mandatów karnych jest śmiesznie niska. Za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h płacimy 500 zł, podczas gdy we Francji za to samo przewinienie zapłacimy 6 tys. zł, w Austrii do 9 tys. zł, na Słowacji od 1,5 tys. zł, a w Estonii do 3 tys. zł.
Każdego roku na naszych drogach ginie niemal 4 tys. osób, a 40 tys. zostaje rannych. To najwyższy odsetek w Europie! Oczywiście w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Nadmierna prędkość i alkohol to główne przyczyny tragedii. W tym miejscu zapewne usłyszę coś o marnych polskich drogach. To prawda, że w żaden sposób nie da się ich porównać z tymi w Niemczech, ba!, nawet z tymi w Chorwacji. Ale to nie drogi zabijają. Nie zabijają też rządy, które od 20 lat z okładem tych dróg pobudować nie umieją.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ostatni wysyp radarów i zmasowane kontrole drogówki to efekt nie troski władzy o nasze życie i zdrowie, lecz chęci zapełnienia pustawego budżetu. Ale jeśli dzięki temu uda się uniknąć iluś tam wypadków, to ja to pochwalam.
A tym, którzy złorzeczą na mandaty, proponuję przystąpienie do akcji: "Na złość Rostowskiemu jeżdżę przepisowo".
PS Uprzedzając komentarze P.T. Czytelników, napiszę, że prawo jazdy mam od 20 lat, przejeżdżam rocznie ok. 20 tys. km i zapłaciłem dotychczas trzy mandaty za przekroczenie prędkości.