Szef rządu w charakterystyczny dla siebie sposób publicznie zrugał ministra środowiska, że tak długo trwają prace nad ustawą o wydobyciu gazu łupkowego i że zaproponowane w niej zapisy mogą przestraszyć potencjalnych inwestorów. Problem jednak nie tkwi w osobie ministra Korolca, a przynajmniej nie tylko w jego osobie. Przepisy o wydobyciu gazu łupkowego są w kompetencjach kilku resortów: Ministerstwa Skarbu, Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Finansów, MSZ, a także ABW. Do tej pory instytucje te nie były w stanie się ze sobą porozumieć. Dlaczego? Pomijając względy czysto ambicjonalne i personalne animozje, mają rozbieżne interesy. W interesie Ministerstwa Finansów było np. jak najwyższe opodatkowanie łupków. Wicepremier Jacek Rostowski dopiero kilka dni temu oświadczył, że łupki do 2020 r. nie będą opodatkowane. To całkiem sensowna deklaracja, tylko złożona dość późno. No i co będzie po 2020 roku?
Żadnej z polskich firm, ani PGNiG, ani KGHM, ani PKN Orlen nie stać na samodzielne wydobywanie gazu łupkowego. Pomijając brak doświadczenia w tej materii, zwyczajnie nie mamy na to pieniędzy. A potrzeba ich naprawdę dużo. Według ostrożnych szacunków ekspertów firmy wydobywcze musiałyby zainwestować ok. 500 miliardów dolarów! Nikt nie wyłoży takich pieniędzy, nie mając gwarancji stabilności prawnej i podatkowej. A tej rząd dać na razie nie potrafi.
Nawet jeśli Donald Tusk zdekapituje Marcina Korolca, to nie przybliży nas to o krok do łupkowego eldorado. A podobno jest to rządowy priorytet.