Z doniesień "Gazety Wyborczej" wynika bowiem, że Ministerstwo Finansów chce, żeby na 10 lat przed emeryturą środki z OFE były stopniowo przenoszone do ZUS.
Jak Ministerstwo Finansów argumentuje takie działanie? Oczywiście troską o nasze emerytury. Pieniądze w państwowym ZUS miałyby być bezpieczniejsze, ponieważ nie podlegałyby wahaniom na rynkach finansowych. Drugą korzyścią płynącą ze zmiany systemu miałyby być oszczędności dla budżetu państwa.
Pewnie jakiś czas temu też podniósłbym larum i grzmiałbym, że jest to zamach na oszczędności naszego życia, które najpewniej zostaną wykorzystane na wypłatę bieżących emerytur. Ale dzisiaj takiego larum podnosić już nie zamierzam, bo choć dostrzegam w tym rozwiązaniu ryzyko, widzę również ewidentną korzyść. A nawet kilka korzyści.
Żeby wyjaśnić, jakie są to korzyści, sięgnę po raport Komisji Nadzoru Finansowego dotyczący tego, ile przyszli emeryci zapłacili w zeszłym roku funduszom emerytalnym. Otóż zapłacili oni, bagatela, 1,3 mld zł! A od początku swojego istnienia Otwarte Fundusze Emerytalne pobrały od nas w formie opłat za zarządzanie 16 mld zł. Czysty zysk funduszy to 6 mld zł. Można pogratulować niemal 50-proc. stopy zysku. Pieniądze lokowane w ZUS tak wysokim haraczem obłożone już nie są. To pierwsza korzyść. Druga to ta, o której wspominał resort finansów - gwarancja bezpieczeństwa.
Bez względu na to, czy wariant ministerialny wejdzie w życie, czy też nie, posłuchałbym rady Waldemara Pawlaka i nie liczyłbym na to, że to ZUS czy OFE zabezpieczą nam środki na jesień życia, tylko zainwestował w dzieci. To najpewniejszy kapitał.