To, że budżet trzeba będzie nowelizować, dla ekonomistów nie było tajemnicą już w chwili, gdy rząd go przyjmował. Co więcej, sam Jacek Rostowski zakładał, że taka sytuacja może mieć miejsce. Stwierdził wtedy, że w czasie spowolnienia gospodarczego nie sposób stworzyć idealny plan finansowy. Wyszedł też chyba z założenia, że niespecjalnie trzeba się starać nawet o to, aby był on realny.
We wtorek, 20 sierpnia, ze względu na 24-miliardową dziurę budżetową rząd przyjął projekt nowelizacji budżetu na 2013 rok ze wzrostem deficytu o około 16 z 35,6 zapisanych w ustawie miliardów złotych. Zwiększenie deficytu budżetowego pociągnęło za sobą wprowadzenie zmian w ustawie o finansach publicznych, bo stosunek długu publicznego do PKB przekroczył zapisane w ustawie 50 procent.
Konsekwencją nowelizacji będą dokonywane pospiesznie cięcia budżetowe. Do końca roku wyniosą one aż 7,7 mld złotych. Największe czekają resort obrony narodowej (3,14 mld zł), transportu (1,12 mld zł), finansów (0,9 mld zł) oraz gospodarki (0,56 mld). Ale nie ominą żadnego z ministerstw.
Próżno czekać, że za skonstruowanie fatalnego planu finansowego na 2013 rok wyciągnięte zostaną wobec ministra Rostowskiego jakiekolwiek konsekwencje. Na oczach blisko czterdziestu milionów Polaków odbył się jedynie wielki spektakl. Kraj obiegły pogłoski, że premier zastanawia się nad odwołaniem ministra finansów. Kilka dni później plotka ucichła, a Jacek Rostowski nadal może żyć snem o pięknej i bogatej przyszłości. I tak też robi. Potrzebę nowelizacji ustawy budżetowej skomentował jak zawsze optymistycznie. Tyle że aby zachować ten stan ducha, musiał... zmienić zdanie. Znany dotąd z propagowania zaciskania pasa i wprowadzania oszczędności minister finansów twierdzi teraz, że zwiększenie deficytu budżetowego o około 1 proc. PKB stanie się stymulatorem gospodarki, ożywi inwestycje i sprawi, że wzrośnie konsumpcja Polaków.