Ulga na start pułapką dla firm?
A miało być tak pięknie. 30 kwietnia tego roku weszły w życie przepisy o tzw. uldze na start dla nowych firm. W założeniu to rozszerzenie istniejącego już tzw. Małego ZUS-u, w ramach których świeżo upieczony przedsiębiorcza przez 2 lata opłaca niższe składki na ubezpieczenie społeczne. Ulga na start zakłada, że pierwsze 6 miesięcy działalności gospodarczej będą całkowicie zwolnione z tych składek, a przedsiębiorca musi jedynie płacić na ubezpieczenie zdrowotne. Tym samym ma aż 30 miesięcy na preferencyjnych warunkach.
To spora oszczędność dla nowych firm. Jak wylicza Stowarzyszenie Współpracujących Biur Rachunkowych, młodemu przedsiębiorcy zostanie w kieszeni 183,90 zł miesięcznie. Zamiast płacić ponad 1000 zł miesięcznie na ZUS, uiszcza jedynie składki zdrowotne w wysokości 319,94 zł miesięcznie.
Zdaniem Aleksandra Stępniaka ze Stowarzyszenia Współpracujących Biur Rachunkowychontrahentów, cytowanego przez "Rz", przedsiębiorcom nie zostaje teraz nic innego, tylko sprawdzać swoich kontrahentów w Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej. Jeśli okaże się, że prowadzą oni działalność krócej niż pół roku, kiedy mogą korzystać z ulgi na start, to lepiej będzie z nimi nie współpracować, aby nie ryzykować nałożenia dodatkowych składek w przyszłości.
Gdzie jest haczyk?
Okazuje się flagowy pomysł rządu Mateusza Morawieckiego został zduszony w zarodku przez... ZUS. Zakład bowiem nie traktuje mikroprzedsiębiorców, którzy skorzystali z ulgi na start, jako prowadzących działalność, ale jako zleceniobiorców. A ci muszą opłacić składki od każdej zarobionej złotówki! W połowie lipca br. taką interpretację przepisów wydał gdański oddział ZUS, a jak podaje "Rz", główny oddział ZUS uznaje ją za oficjalne stanowisko Zakładu.
Specjaliści nazywąją to wprost pułapką zastawioną na nowych przedsiębiorców. Gdyby nie orzeczenie ZUS, mogliby oni dowiedzieć się o tym dopiero w czasie kontroli Zakładu. Wówczas musieliby zapłacić zaległe składek z odsetkami nawet za kilka lat wstecz. - A to może kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych - czytamy w dzienniku.
Źródło: "Rzeczpospolita"