- Zdecydował się pan na ratowanie Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, biorąc kredyty i ryzykując własnym majątkiem. Udało się przekształcić bankrutującą państwową firmę w znaną w całej Europie spółkę PESA Bydgoszcz. Jak do tego doszło? Czy restrukturyzacja była bolesna?
- Nie ratowałem firmy sam. Zaryzykowało kilka osób, które dziś są współwłaścicielami spółki, ale nie bez znaczenia była też mądrość naszej załogi; w tym także związków zawodowych. Restrukturyzacja rzeczywiście była bolesna, bo dotyczyła m.in. poziomu zatrudnienia i płac, ale górę wzięła wspólna odpowiedzialność za firmę. Dziś z efektów tamtych decyzji czerpię ogromną satysfakcję, ale - przyznaję - koniec lat 90. i jeszcze początek obecnego wieku to był najtrudniejszy okres w moim zawodowym życiu.
- Po przejęciu ZNTK postanowił pan całkowicie zmienić strategię rynkową, rozwijając przede wszystkim produkcję nowoczesnych pociągów i tramwajów. Dlaczego? Jaka jest obecnie pozycja PESY na rynku pojazdów szynowych?
- Zdecydowaliśmy, że nie będziemy do końca świata i jeden dzień dłużej wyłącznie naprawiać pojazdów wyprodukowanych przed laty przez kogoś innego, ale w oparciu o naszą myśl techniczną musimy stworzyć własny produkt. A potem kolejne. I tak powstały najpierw nasze wagony do transportu materiałów sypkich dla zakładów tłuszczowych, po nich pierwszy pojazd spalinowy, tzw. szynobus, potem tramwaje, elektryczne zespoły trakcyjne, a dwa lata temu pierwsza w historii firmy własna lokomotywa. W ten sposób doszliśmy do palety wszystkich rodzajów taboru szynowego poza metrem, ale i tego w przyszłości nie wykluczamy. Dziś jedną z recept na powodzenie naszej firmy jest dywersyfikacja, czy mówiąc zwyczajnie - różnorodność, produktów i rynków. To dzięki niej, a także dzięki konsekwentnemu stawianiu na rozwój, zajmujemy obecnie pozycję lidera wśród polskich producentów pojazdów szynowych i liczącego się gracza na rynkach międzynarodowych.
- Doprowadził pan do podpisania największego w ostatnich latach w całym polskim przemyśle kontraktu na dostawę polskich pociągów do Niemiec. PESA wygrywa wiele innych przetargów w Polsce i za granicą, konkurując z prawdziwymi gigantami w branży. Jak to się udaje? W czym jesteście lepsi od rywali?
- Naszym atutem jest elastyczność. Myślimy kategoriami potrzeb klienta, czasem wręcz jego oczekiwania wyprzedzamy. Oferujemy nie pojedyncze modele, ale całe rodziny pojazdów. Jeśli np. DB wygrywa u siebie w Niemczech przetargi na przewozy, potrzebować będzie w perspektywie kilku lat pociągów w różnych konfiguracjach - jedno, dwu- i trzyczłonowych. I znajduje je u nas. I to w jakości - dzięki naszemu doświadczeniu w "dieslach" - najbardziej dopracowanych spalinowych zespołów trakcyjnych w Europie, a może i na świecie. I najbezpieczniejszych, bo pierwszych w świecie (i to już z całą pewnością) spełniających wymagania czterech scenariuszy zderzeniowych.
- W jakich krajach jeżdżą pojazdy wyprodukowane w bydgoskiej firmie?
- Naszymi tramwajami jeżdżą pasażerowie w Polsce, Rosji, Rumunii, Bułgarii i na Węgrzech, a pociągi marki PESA są oprócz naszego kraju eksploatowane na Litwie, Ukrainie, Białorusi, w Rosji, Czechach i we Włoszech. Wkrótce zadebiutujemy w Niemczech, a jesteśmy obecni również w Azji - w Kazachstanie.
- Podobno PESA dostarczyła specjalną salonkę dla Putina?
- Oczywiście, jeśli prezydent czy premier Rosji zechcą podróżować wyprodukowanymi przez nas pociągami 611M, to z pewnością nikt im nie odmówi, ale zamówiły je dla siebie Koleje Rosyjskie jako pojazdy inspekcyjne, służbowe. Dla nas ogromną satysfakcją jest to, że w grudniu 2013 roku na trasie St. Petersburg - Moskwa nasz pojazd przekroczył "magiczną", rzadko spotykaną w spalinowych jednostkach z napędem konwencjonalnym, prędkość 200 km/godz.
- PESA wyprodukowała pierwszy w Polsce tramwaj niskopodłogowy czy hybrydowy pociąg. Staracie się błyskawicznie reagować na nowe trendy w branży. Czy firma ma własnych projektantów, współpracuje z nauką?
- Przykładów innowacyjności jest o wiele więcej, choćby wspomniane już rozwiązania systemów bezpieczeństwa, albo dodatkowy agregat spalinowy Marathon w elektrycznych lokomotywach z rodziny Gama. PESA ma największy w naszej branży w tej części Europy dział badań i rozwoju zatrudniający ponad 230 inżynierów - przede wszystkim konstruktorów, ale też technologów i designerów. Rzecz jasna współpracujemy także z liczącymi się ośrodkami naukowymi, a np. z bydgoskim Uniwersytetem Technologiczno - Przyrodniczym zbudowaliśmy wspólne stanowisko badawcze.
- Jest pan pasjonatem i trenerem wschodnich sztuk walki. Podobno w biznesie też wykorzystuje pan niektóre reguły judo i karate.
- Na pewno są takie cechy, jak upór, konsekwencja i skuteczność, ale także klarowność zasad. Paradoksalnie jednak nie wszystko da się zaczerpnąć z judo czy karate, bo to sporty indywidualne, a biznes jest dyscypliną zespołową. Cenię zespołowość.
- Lubi pan wyzwania? Ma pan skłonność do ryzyka?
- Wyzwania owszem, ale hazardzistą nie jestem.
- W ciągu 20 lat pracy w ZNTK piął się pan po szczeblach kariery, poczynając od szeregowego pracownika. Dziś jest pan prezesem renomowanej firmy i jednym z najbogatszych Polaków. Czy to jest spełnienie marzeń? Co jeszcze chciałby pan osiągnąć?
- Spełnieniem marzeń jest firma - jej pozycja, jej sukcesy rynkowe i technologiczne, wysokie zatrudnienie, ale nie miejsca poszczególnych osób w jakichś rankingach najbogatszych Polaków. Chciałbym doprowadzić firmę do zasięgu globalnego; już nie tylko europejskiego, ale światowego. To takie generalne zamierzenie. A prowadzą do niego kolejne konkretne kroki - w tej chwili np. nasze starania o wejście na rynek Izraela i Francji. Po Moskwie tramwaje marki PESA w Paryżu? Dlaczego nie?
- Dlaczego zdecydował się pan już teraz wyznaczyć swego następcę w firmie?
- Rzeczywiście podałem już nazwisko obecnego wiceprezesa i dyrektora finansowego Roberta Świechowicza jako mojego następcy - właśnie w imię zasad. Gram w otwarte karty, staram się w tak ważnej kwestii nikomu nie robić niespodzianek.
- Ma pan na swoim koncie wiele nagród i wyróżnień. Niedawno został pan laureatem Nagrody im. Jana Wejcherta w kategorii Sukces. Co to słowo dla pana oznacza? Co jest potrzebne, żeby osiągnąć sukces - ambicja, wiedza, determinacja czy może po prostu łut szczęścia?
- Pewnie wszystkie te czynniki. Nie przepadam jednak za słowem "sukces", bo używając go wobec siebie czy firmy, łatwo popaść w samozadowolenie i upajać się tym, co już było. Oczywiście nagrody są miłe, bo dowodzą, że ktoś jeszcze - czasem ktoś, kogo sami szanujemy i nawet podziwiamy - naszą robotę dostrzega. Nagrody są też ważne, bo budują pozytywny wizerunek firmy. Ale - tak szczerze - gdyby przyszło mi wybierać między udziałem w kolejnej gali a ważnymi rozmowami na temat kolejnego kontraktu, wybiorę to drugie. Bo nagroda jest za to, co już było, a bardziej pociągające i twórcze jest to, co przed nami.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail