i wprowadzić pełną jawność zarobków członków zarządów i rad nadzorczych. Niestety, rządząca koalicja nie zamierza niczego zmieniać. I to wcale nie dlatego, że boi się gniewu ludu, który mógłby na nią spaść po uwolnieniu zarobków prezesów. Obecne przepisy ograniczające maksymalną wysokość pensji do sześciokrotności przeciętnego wynagrodzenia to fikcja. Część prezesów obchodzi te zapisy, zasiadając w radach nadzorczych i z tego tytułu czerpiąc dodatkowe dochody. Inni mają podpisane kontrakty menedżerskie i zarabiają kilka razy więcej niż prezydent. No cóż, w mętnej wodzie łatwiej ryby łowić. Dodatkowym kuriozum jest to, że wysokość tych menedżerskich kontraktów jest utajniona.
Edward Nowak, były prezes Bumaru, powiedział w jednym z wywiadów, że jego następca Krzysztof Krystowski zarabia 85 tys. zł miesięcznie. Chcieliśmy potwierdzić tę informację w Bumarze i dowiedzieć się, jak to się ma do ustawy kominowej. Zamiast uzyskać klarowną informację o wysokości zarobków, dostaliśmy kuriozalne pismo, w którym stwierdzono, że "informacje o treści kontraktów są danymi organizacyjnymi Spółki i stanowią tajemnicę przedsiębiorcy". Na nic zdała się interwencja w MSP. Urzędnicy resortu zachowali się jak pewien rzymski urzędnik zamorskiej prowincji - umyli ręce. Nie odpuścimy tej sprawy, podobnie jak wysokości odprawy dla wyrzuconego prezesa LOT-u, i pójdziemy do sądu, by uzyskać te informacje.
Jestem zdania, że dobrzy, skuteczni menedżerowie w państwowych firmach powinni zarabiać tyle, ile ich koledzy w prywatnym biznesie. Ale ich wynagrodzenie powinno być jawne.