W cywilizowanych demokracjach politycy, walcząc o władzę, nie wciągają w brutalną rywalizację pewnych obszarów, wiedząc, że odbędzie się to ze szkodą dla państwa. Obronność, polityka zagraniczna czy strategiczne dla państwa projekty (a takim z pewnością jest uruchomienie na skalę przemysłową wydobycia gazu łupkowego) - w tych kwestiach zazwyczaj panuje zgoda opozycji i rządzących. W naszej, wciąż jeszcze nie do końca cywilizowanej demokracji jest jednak inaczej.
Dla premiera Donalda Tuska i ministra skarbu gaz łupkowy to priorytet. Rzekłbym nawet kolokwialnie, że obaj są na tym punkcie zafiksowani. I to do tego stopnia, że zapominają, iż jest to projekt biznesowy, gdzie wydatki - olbrzymie - są realne, a zyski - tylko hipotetyczne. Dlatego zarzucanie im, że celowo opóźniają wydobycie gazu albo chcą oddać wszystkie zyski obcym, jest niegodziwe i niemądre. Podobnie jak niemądry jest w wielu punktach projekt PiS-owski. Pominę kwestię, że jest on chaotyczny, nieprecyzyjny i nie obejmuje całości zagadnienia (ma raptem 13 stron). Zwrócę tylko uwagę, że PiS chce obłożyć firmy wydobywcze co najmniej 40-procentowym podatkiem od przychodów i to niezależnie od poniesionych kosztów, a te na starcie są gigantyczne. Dla przykładu w USA należności licencyjne wynoszą 20 proc. Tak wysoka opłata może odstraszyć inwestorów. Może zabić ten biznes, zanim się jeszcze narodzi.