W sierpniu 1950 roku, na początku wojny koreańskiej, dziesięć amerykańskich superfortec B-29 wystartowało z wojskowego lotniska Fairfield-Suisun w Kalifornii. Celem ich lotu była jedna z największych baz sił amerykańskich na wyspie Guam, na Oceanie Spokojnym. Każdy z samolotów był uzbrojony w pociski nuklearne Mark IV, o sile rażenia dwukrotnie większej od bomb zrzuconych w 1945 roku na Hiroszimę i Nagasaki.
Przeczytaj koniecznie: Bomba atomowa w Warszawie - jak wybuch zniszczyłby stolicę
Jedna z maszyn miała problemy z silnikiem. Gen. Robert Travis, dowódca latającej fortecy, krótko po rozpoczęciu lotu postanowił wracać do Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że B-29 ma problemy z przyrządami, co bardzo utrudniło lądowanie. Tuż przed lotniskiem B-29 zderzył się z ziemią. Doszło do eksplozji ładunków konwencjonalnych, znajdujących się na pokładzie samolotu. Zginęło 12 z 20 członków załogi i 7 osób na ziemi. Gdyby bomba była wyposażona w materiał rozszczepialny, wypadek pochłonąłby znacznie więcej ofiar.
Inny incydent tego typu wydarzył się w 1961 roku, w amerykańskim stanie Idaho. W tamtejszej bazie wojskowej naukowcy zbudowali eksperymentalny reaktor atomowy SL-1. W wyniku jego przegrzania do środowiska dostała się bardzo duża dawka promieniowania radioaktywnego. Ratownicy nie mogli wejść do pomieszczenia z urządzeniami sterującymi reaktorem. Gdy stało się to możliwe, znaleźli tylko zwłoki dwóch pracowników. Ich zwłoki były tak napromieniowane, że musiały zostać pochowane w specjalnych, betonowych trumnach.
Najpoważniejszy incydent miał miejsce w 1979 roku. Awarii uległ bardzo ważny dla zimnowojennego bezpieczeństwa USA system wczesnego ostrzegania Dowództwa Obrony Powietrznej USA (NORAD). Zadaniem NORAD i istniejącego do dziś systemu jest jak najszybsze informowanie amerykańskich dowódców o ewentualnym, nuklearnym zagrożeniu ze strony ZSRR, a obecnie Rosji.
W 1979 roku dyżurni systemu NORAD dostali ostrzeżenie o zmasowanym ataku atomowych ze strony Związku Radzieckiego. Rozpoczęto już nawet procedurę ówczesnego prezydenta USA Jimmy'ego Cartera na pokład specjalnego samolotu ratunkowego. Na szczęście, po dokładniejszej analizie wskazań radarów i satelit okazało się, że alarm rakietowy był całkowicie fałszywy. Okazało się, że powodem alarmu była drobna usterka procesora jednego z komputerów obsługujących system.
Patrz też: Emerytowani oficerowie: UFO potrafi unieszkodliwić arsenał broni atomowej!
Amerykanie 5 razy prawie zdetonowali u siebie bombę atomową
W czasie Zimnej Wojny Amerykanie aż pięciokrotnie mogli spowodować wypadek, w wyniku którego doszło do wybuchu bomby atomowej na terytorium USA. Przedstawiamy najpoważniejsze z niezamierzonych incydentów, które mogły doprowadzić do atomowej eksplozji, a tym samym III wojny światowej.