Gdy 4 lata temu Łukasz Kasprowicz (33 l.) zakładał swój internetowy pamiętnik, nie spodziewał się, że wpadnie przez niego w tarapaty. - Chciałem po prostu powiedzieć, co mi się podoba w gminie, a co nie, a trafiłem za to przed sąd. Za wolność słowa, jeśli będzie trzeba, pójdę nawet do więzienia - mówi mężczyzna i dodaje, że nie żałuje żadnego swojego wpisu.
Na internetowy warsztat Kasprowicz brał władze Mosiny. Szczególnie upodobał sobie panią burmistrz Zofię Springer. W ostry i często nieelegancki sposób zarzucał jej mszczenie się na współpracownikach, oszustwa, korupcję. - To nie jest merytoryczna krytyka, ale kłamstwo, oszczerstwo i pomówienie - tłumaczy Zofia Springer i dodaje, że to właśnie dlatego w prywatnym akcie oskarżenia zdecydowała się pozwać blogera do sądu.
Dlaczego pani burmistrz poczuła się urażona? - Napisałem na przykład, że opieszałe działanie urzędników może mieć trojakie przyczyny: złośliwość urzędniczą, oczekiwanie łapówki za pozytywne załatwienie sprawy lub jej przyspieszenie oraz trzecia najzwyczajniejsza, nieznajomość przepisów - mówi Kasprowicz. Innym razem porównał panią burmistrz do dygnitarzy PZPR-u. - Na swoim blogu byłam bezpardonowo i wulgarnie atakowana. Nie mogłam na to dalej przymykać oczu - tłumaczy Zofia Springer.
Kasprowicz zapowiada, że od wyroku na pewno się odwoła. Jego sprawą zajęła się też Helsińska Fundacja Praw Człowieka.