Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Żeby to wytłumaczyć, musimy trochę wejść w szczegóły techniczne, ale nie zrażajcie się. Matryca w Fz50 jest bardzo mała. Jej przekątną to 1 i 1/8 cala, czyli około 3 centymetrów. Odpowiada to mniej więcej wielkości wyświetlacza na małym kuchennym radiu. Druga sprawa to obiektyw. Jego producent, Leica, to zasłużona marka w świecie fotografii. Niestety samo "szkło" jest nieco ciemne: maksymalne otwarcie przesłony to wartość 1:2,8. Z powodu ciemnego obiektywu aparat słabo nadaje się do robienia zdjęć przy niewielkiej ilości światła.
Może więc ISO?
Tutaj na ratunek powinna przyjść zmiana ISO, czyli czułości matrycy. Im większa jest jej wartość, tym mniej światła musi paść na matrycę, aby odwzorować naświetlany obrazek. Tak więc robiąc zdjęcia ciemnym obiektywem, powinniśmy zwiększyć wartość ISO ze standardowych 100 (lub 200) do 400 (aż do 1600).
Szumi las... i matryca
Sprawa załatwiona? Błąd. Problem tkwi w tym, że matryca jest mała i "gęsto" upakowana pikselami. Przy ustawieniu czułości ISO na 400 lub więcej, matryca zacznie się grzać. Efekt: na zdjęciu pojawią się nieprzyjemne szumy, które bardzo obniżą nam jakość zdjęcia.Po prostu zbyt duża ilość pikseli znajduje się na zbyt małej powierzchni, co czyni całość bardzo podatną na przegrzanie.
Lekki portfel, ciężki aparat
Tak więc wydaliśmy około 2049 złotych (oficjalna cena) za aparat, który wygląda poważnie i profesjonalnie, nie potrafi jednak robić zdjęć przy słabym świetle. Sytuację ratuje trochę bardzo przyzwoity flesz, niestety nawet wszystkimi lampami na świecie nie oświetlimy wieczornego krajobrazu.
Czy warto?
Jego obsługa jest prosta jak budowa cepa i wygodniejsza od łóżka wodnego, jednak niestety to nie wystarczy. W sklepach internetowych Fz50 można znaleźć już od około 1500 złotych, co jest już ceną nieco bardziej rozsądną. Szkoda, bo sprzęt zapowiadał się naprawdę bosko. Na tyle bosko, że był pierwszym kompaktem, który z wielką przyjemnością nosiłem ze sobą przez czas, w którym miałem go do swojej dyspozycji.