- Analiza nowelizacji ustawy o podatku cukrowym w Polsce.
- Krytyka fiskalnego podejścia rządu w promowaniu zdrowych nawyków.
- Alternatywne metody edukacji i profilaktyki zdrowotnej.
- Negatywne skutki podatku cukrowego dla konsumentów i gospodarki.
Pod jednym z artykułów o planowanych zmianach ktoś napisał z rozbrajającą szczerością: „Będę sobie przywoził colę zero z Norwegii – przynajmniej smakuje normalnie i jest tańsza”. Ktoś inny dorzucił: „Wracając z Czech autem, bierzcie zgrzewki – w Polsce zapłacicie dwa razy tyle”. Brzmi jak żart, ale to reakcja typowa dla społeczeństw, które czują, że fiskus zaczyna przesadzać. Tak właśnie skończyła Dania, która po kilku latach eksperymentów z podatkiem cukrowym… po prostu go zniosła. W Polsce możemy pójść tą samą drogą – z tą różnicą, że u nas rzadko kto ma odwagę przyznać, że pomysł był błędny.
Bez danych, za to z nową daniną
Rządowe uzasadnienie projektu przywołuje przykład: puszka coli 330 ml – 30 groszy podatku przy cenie 4,20 zł. Napój energetyczny 250 ml – 23 grosze przy cenie 4,99 zł. Brzmi niewinnie, dopóki nie policzymy, że to wzrost o ok. 40% w stawce bazowej – z 0,50 zł do 0,70 zł za litr. Problem w tym, że wyliczenia te są pozbawione kontekstu: nie wiadomo, z jakiego rynku pochodzą, w jakim czasie je zebrano, ani czy dotyczą sklepu osiedlowego, czy sieci dyskontowej. W Ocena Skutków Regulacji (OSR) nie znajdziemy też żadnej symulacji wpływu podwyżki na popyt. Ministerstwo Finansów – które z reguły chętnie operuje procentami – tym razem postanowiło nie ryzykować i pominęło prognozę spadku sprzedaży.
Gospodarka w ślepym polu
Nie ma też analizy skutków gospodarczych – ani dla producentów, ani dla rolników. To o tyle poważne, że Polska jest jednym z największych producentów soków i koncentratów owocowych w Europie. Wyższe podatki oznaczają wyższe koszty, a te przełożą się na mniejszy popyt na surowce – zwłaszcza jabłka, których eksport i tak w ostatnich latach traci impet. Rząd deklaruje, że zmiany „nie wpłyną na rynek pracy”. To stwierdzenie bez żadnego zaplecza empirycznego. W branży spożywczej, gdzie marże są niskie, a konkurencja międzynarodowa silna, każda złotówka kosztów ma znaczenie – czasem większe niż niejedno ministerialne zapewnienie.
Zdrowie? Raczej budżet
Podatek cukrowy ma – przynajmniej w teorii – ograniczać konsumpcję napojów o wysokiej zawartości cukru. W praktyce, jak pokazują badania OECD, efekt ten jest chwilowy i marginalny. Po kilku miesiącach sprzedaż zwykle wraca do poprzedniego poziomu. Konsumenci po prostu przerzucają się na inne produkty – równie słodkie, ale formalnie zwolnione z daniny.
Co gorsza, wpływy z podatku – sięgające już 1,5 mld zł rocznie – trafiają do NFZ, ale nikt nie potrafi wskazać, na jakie konkretne programy zdrowotne zostały przeznaczone. Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła wprost: środki z tzw. opłaty cukrowej nie były wykorzystywane na cele profilaktyczne. W latach 2021–2023 ponad 5 miliardów złotych zasiliło ogólną pulę NFZ – bez śladu w budżecie programów przeciwdziałania otyłości czy edukacji żywieniowej.
Skutki uboczne fiskalnej gorliwości
Podatek cukrowy jest też regresywny – czyli uderza w tych, którzy zarabiają najmniej. W praktyce to gospodarstwa o niższych dochodach zapłacą proporcjonalnie więcej. To nie zmiana stylu życia, lecz po prostu uboższy koszyk zakupowy. A na horyzoncie czeka już kolejna regulacja – system kaucyjny, który dla małych sklepów i konsumentów oznacza kolejne obowiązki i kolejne koszty.
Kumulacja takich działań prowadzi do jednego wniosku: rząd nie tyle „wychowuje” obywateli, co próbuje drenować ich portfele.
Gdzie kończy się rozsądek
Nie sposób negować potrzeby walki z otyłością czy promowania zdrowych nawyków. Problem w tym, że w Polsce zamiast polityki zdrowotnej mamy fiskalną pedagogikę. Państwo w roli wychowawcy, który zamiast uczyć, po prostu karze.
Nowelizacja ustawy o podatku cukrowym jest przykładem tego, jak dobre intencje giną w gąszczu prostych, fiskalnych rozwiązań. Zamiast długofalowej strategii zdrowia publicznego – kolejny parapodatek. Zamiast edukacji i badań – tabelki w Excelu. A przecież jeśli naprawdę chcemy, by Polacy pili mniej słodkich napojów, warto zacząć od czegoś prostszego: lepszej informacji, promocji zdrowych alternatyw, czy wsparcia dla innowacyjnych producentów żywności.
Bo wychowywać można różnie. Pytanie tylko, czy państwo w roli surowego nauczyciela to na pewno najlepszy sposób, by nauczyć nas zdrowego rozsądku.
Autorem tekstu jest Bartosz Radzikowski, główny ekonomista Polskiego Towarzystwa Gospodarczego
Polecany artykuł: