„Colę wolę z Norwegii”, czyli jak rząd próbuje wychować Polaków podatkami

2025-10-29 5:01

Na początku listopada Sejm zajmie się projektem nowelizacji ustawy o tzw. podatku cukrowym. W uzasadnieniu – jak zwykle – brzmi to szlachetnie: chodzi o zdrowie Polaków, walkę z otyłością, kształtowanie lepszych nawyków żywieniowych. Jednak gdy zagłębić się w dokumenty i dane, entuzjazm szybko słabnie. Bo w tej „wojnie o zdrowie” orężem znów stają się podatki – a nie wiedza, edukacja czy realna profilaktyka.

Szklanka pełna ciemnego napoju z lodem, pokryta kroplami rosy, symbolizująca napoje objęte podatkiem cukrowym. Rozsypane wokół kostki lodu oraz rozlany płyn na ciemnym blacie podkreślają orzeźwiający, lecz podlegający daninie produkt. Na portalu Super Biznes przeczytasz o wpływie podatku cukrowego na finanse.

i

Autor: zdjęcie ilustracyjne Szklanka pełna ciemnego napoju z lodem, pokryta kroplami rosy, symbolizująca napoje objęte podatkiem cukrowym. Rozsypane wokół kostki lodu oraz rozlany płyn na ciemnym blacie podkreślają orzeźwiający, lecz podlegający daninie produkt. Na portalu Super Biznes przeczytasz o wpływie podatku cukrowego na finanse.
  • Analiza nowelizacji ustawy o podatku cukrowym w Polsce.
  • Krytyka fiskalnego podejścia rządu w promowaniu zdrowych nawyków.
  • Alternatywne metody edukacji i profilaktyki zdrowotnej.
  • Negatywne skutki podatku cukrowego dla konsumentów i gospodarki.

Pod jednym z artykułów o planowanych zmianach ktoś napisał z rozbrajającą szczerością: „Będę sobie przywoził colę zero z Norwegii – przynajmniej smakuje normalnie i jest tańsza”. Ktoś inny dorzucił: „Wracając z Czech autem, bierzcie zgrzewki – w Polsce zapłacicie dwa razy tyle”. Brzmi jak żart, ale to reakcja typowa dla społeczeństw, które czują, że fiskus zaczyna przesadzać. Tak właśnie skończyła Dania, która po kilku latach eksperymentów z podatkiem cukrowym… po prostu go zniosła. W Polsce możemy pójść tą samą drogą – z tą różnicą, że u nas rzadko kto ma odwagę przyznać, że pomysł był błędny.

Bez danych, za to z nową daniną

Rządowe uzasadnienie projektu przywołuje przykład: puszka coli 330 ml – 30 groszy podatku przy cenie 4,20 zł. Napój energetyczny 250 ml – 23 grosze przy cenie 4,99 zł. Brzmi niewinnie, dopóki nie policzymy, że to wzrost o ok. 40% w stawce bazowej – z 0,50 zł do 0,70 zł za litr. Problem w tym, że wyliczenia te są pozbawione kontekstu: nie wiadomo, z jakiego rynku pochodzą, w jakim czasie je zebrano, ani czy dotyczą sklepu osiedlowego, czy sieci dyskontowej. W Ocena Skutków Regulacji (OSR) nie znajdziemy też żadnej symulacji wpływu podwyżki na popyt. Ministerstwo Finansów – które z reguły chętnie operuje procentami – tym razem postanowiło nie ryzykować i pominęło prognozę spadku sprzedaży.

Gospodarka w ślepym polu

Nie ma też analizy skutków gospodarczych – ani dla producentów, ani dla rolników. To o tyle poważne, że Polska jest jednym z największych producentów soków i koncentratów owocowych w Europie. Wyższe podatki oznaczają wyższe koszty, a te przełożą się na mniejszy popyt na surowce – zwłaszcza jabłka, których eksport i tak w ostatnich latach traci impet. Rząd deklaruje, że zmiany „nie wpłyną na rynek pracy”. To stwierdzenie bez żadnego zaplecza empirycznego. W branży spożywczej, gdzie marże są niskie, a konkurencja międzynarodowa silna, każda złotówka kosztów ma znaczenie – czasem większe niż niejedno ministerialne zapewnienie.

Zdrowie? Raczej budżet

Podatek cukrowy ma – przynajmniej w teorii – ograniczać konsumpcję napojów o wysokiej zawartości cukru. W praktyce, jak pokazują badania OECD, efekt ten jest chwilowy i marginalny. Po kilku miesiącach sprzedaż zwykle wraca do poprzedniego poziomu. Konsumenci po prostu przerzucają się na inne produkty – równie słodkie, ale formalnie zwolnione z daniny.

Co gorsza, wpływy z podatku – sięgające już 1,5 mld zł rocznie – trafiają do NFZ, ale nikt nie potrafi wskazać, na jakie konkretne programy zdrowotne zostały przeznaczone. Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła wprost: środki z tzw. opłaty cukrowej nie były wykorzystywane na cele profilaktyczne. W latach 2021–2023 ponad 5 miliardów złotych zasiliło ogólną pulę NFZ – bez śladu w budżecie programów przeciwdziałania otyłości czy edukacji żywieniowej.

Skutki uboczne fiskalnej gorliwości

Podatek cukrowy jest też regresywny – czyli uderza w tych, którzy zarabiają najmniej. W praktyce to gospodarstwa o niższych dochodach zapłacą proporcjonalnie więcej. To nie zmiana stylu życia, lecz po prostu uboższy koszyk zakupowy. A na horyzoncie czeka już kolejna regulacja – system kaucyjny, który dla małych sklepów i konsumentów oznacza kolejne obowiązki i kolejne koszty.

Kumulacja takich działań prowadzi do jednego wniosku: rząd nie tyle „wychowuje” obywateli, co próbuje drenować ich portfele.

Gdzie kończy się rozsądek

Nie sposób negować potrzeby walki z otyłością czy promowania zdrowych nawyków. Problem w tym, że w Polsce zamiast polityki zdrowotnej mamy fiskalną pedagogikę. Państwo w roli wychowawcy, który zamiast uczyć, po prostu karze.

Nowelizacja ustawy o podatku cukrowym jest przykładem tego, jak dobre intencje giną w gąszczu prostych, fiskalnych rozwiązań. Zamiast długofalowej strategii zdrowia publicznego – kolejny parapodatek. Zamiast edukacji i badań – tabelki w Excelu. A przecież jeśli naprawdę chcemy, by Polacy pili mniej słodkich napojów, warto zacząć od czegoś prostszego: lepszej informacji, promocji zdrowych alternatyw, czy wsparcia dla innowacyjnych producentów żywności.

Bo wychowywać można różnie. Pytanie tylko, czy państwo w roli surowego nauczyciela to na pewno najlepszy sposób, by nauczyć nas zdrowego rozsądku.

Autorem tekstu jest Bartosz Radzikowski, główny ekonomista Polskiego Towarzystwa Gospodarczego

Super Biznes SE Google News
To prawdziwa rewolucja w sklepach. Sprawdziliśmy, jak działa nowy system kaucyjny
Quiz. Absurdy życia w PRL-u. Sprawdź, ile z nich pamiętasz
Pytanie 1 z 12
Sposobem na niedobory mięsa stał się:

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki