Deweloperzy tłumaczą, że takie działania podejmują organizacje, które w imię ochrony przyrody wyłudzają od nich pieniądze wykorzystując do tego istniejące przepisy. Działają w ten sposób, że włączają się do postępowań administracyjnych i za pomocą odwołań przeciągają termin rozpoczęcia inwestycji. Wielu deweloperów, chcą uniknąć strat finansowych z tym związanych prędzej czy później poddaje się i wspiera „ekologów” hojną darowizną, co zwykle ucina problemy.
Najczęściej – deweloperzy twierdzą, że nagminnie – taka metoda działania stosowana jest przy postępowaniach w sprawie wydania decyzji środowiskowych czy o warunkach zabudowy, pozwoleń na budowę, które wymagają udziału czynników społecznych, czy pozwoleń wodnoprawnych. Blokada trwa do czasu, gdy inwestor ulegnie albo gdy sprawę rozstrzygnie organ administracyjny czy nawet sąd.
Czytaj również: MDM: zostało 95 proc. środków na mieszkania z terminem odbioru w 2018 r.
Michał Sapota, prezes zarządu Murapolu podczas Kongresu stwierdził, że skala tego procederu rośnie. Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD) tłumaczył z kolei, że „preferowany” przez organizacje „sposób płatności” to gotówka albo przelew jako wynagrodzenie za tzw. konsultacje środowiskowe. Jednemu ze szczecińskich deweloperów zdarzyło się wpłacić kilkadziesiąt tysięcy euro w zamian za odstąpienie organizacji od postępowania – formalnie w formie darowizny na ratowanie wydm. – Ten deweloper zwrócił się do PZFD, gdy mimo zapłacenia haraczu „ekolodzy” zapukali do niego ponownie, już pod inną nazwą – podkreślił Płochocki.
Podczas Kongresu deweloperzy zaprezentowali wykonane z ukrycia nagrania z negocjacji z organizacjami – część z nich stanowiła przedmiot śledztwa prokuratorskiego, pokazywali też składane im na piśmie oferty „nie do odrzucenia”.
Tłumaczyli także, że na podobnej zasadzie działają także niektórzy prawnicy – uzyskują pełnomocnictwa od sąsiadów planowanej inwestycji i żądają pieniędzy w zamian za gwarancję spokoju. Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska mówił z kolei, że haraczy domagają się nie tylko podmioty deklarujące się jako działające na rzecz ochrony przyrody czy środowiska. – Są różne stowarzyszenia, które na etapie uzyskiwania pozwoleń konserwatorskich zaczynają działać na podobnej zasadzie.
Zobacz także:Mieszkanie plus i inne lokale dofinansowane przez państwo. Co wybrać
Robert Cyglicki, dyrektor programowy Greenpeace Polska stwierdził, że od wielu lat jego organizacja nie słyszała o tego typu sytuacjach. – Żadne sygnały od deweloperów do nas również nie trafiają. Jeśli jednak faktycznie mają miejsce, inwestorzy powinni przedstawić dowody, nagłośnić nieprawidłowości, a także zgłosić takie organizacje do organów nadzorujących, by ktoś je skontrolował.
Cyglicki przyznał jednak, że problem jest z tym, że w Polsce organizację ekologiczną może założyć każdy, również ktoś ze złymi intencjami. Eksperci oceniają, że sytuację może poprawić tylko zmiana przepisów. Dziś inwestycje może blokować nawet stowarzyszenie zwykłe, założone choćby przez trzy osoby. Sprawy nie ułatwia również to, że od maja takie stowarzyszenia mogą przyjmować darowizny.
Źródło: serwisy.gazetaprawna.pl, oprac. MK
Ekolodzy kontra deweloperzy. Kto ma rację?
Co drugi deweloper przyznaje, że płacił organizacji ekologicznej za odstąpienie od działań mogących zahamować jego inwestycję – wynika z ankiety przeprowadzonej wśród przedstawicieli branży. Jej wyniki zaprezentowano podczas III Kongresu Mieszkaniowego, który zakończył się właśnie we Wrocławiu.
Deweloperzy tłumaczą, że takie działania podejmują organizacje, które w imię ochrony przyrody wyłudzają od nich pieniądze wykorzystując do tego istniejące przepisy. Działają w ten sposób, że włączają się do postępowań administracyjnych i za pomocą odwołań przeciągają termin rozpoczęcia inwestycji. Wielu deweloperów, chcą uniknąć strat finansowych z tym związanych prędzej czy później poddaje się i wspiera „ekologów” hojną darowizną, co zwykle ucina problemy.
Najczęściej – deweloperzy twierdzą, że nagminnie – taka metoda działania stosowana jest przy postępowaniach w sprawie wydania decyzji środowiskowych czy o warunkach zabudowy, pozwoleń na budowę, które wymagają udziału czynników społecznych, czy pozwoleń wodnoprawnych. Blokada trwa do czasu, gdy inwestor ulegnie albo gdy sprawę rozstrzygnie organ administracyjny czy nawet sąd.
Michał Sapota, prezes zarządu Murapolu podczas Kongresu stwierdził, że skala tego procederu rośnie. Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD) tłumaczył z kolei, że „preferowany” przez organizacje „sposób płatności” to gotówka albo przelew jako wynagrodzenie za tzw. konsultacje środowiskowe. Jednemu ze szczecińskich deweloperów zdarzyło się wpłacić kilkadziesiąt tysięcy euro w zamian za odstąpienie organizacji od postępowania – formalnie w formie darowizny na ratowanie wydm. – Ten deweloper zwrócił się do PZFD, gdy mimo zapłacenia haraczu „ekolodzy” zapukali do niego ponownie, już pod inną nazwą – podkreślił Płochocki.
Podczas Kongresu deweloperzy zaprezentowali wykonane z ukrycia nagrania z negocjacji z organizacjami – część z nich stanowiła przedmiot śledztwa prokuratorskiego, pokazywali też składane im na piśmie oferty „nie do odrzucenia”.
Tłumaczyli także, że na podobnej zasadzie działają także niektórzy prawnicy – uzyskują pełnomocnictwa od sąsiadów planowanej inwestycji i żądają pieniędzy w zamian za gwarancję spokoju. Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska mówił z kolei, że haraczy domagają się nie tylko podmioty deklarujące się jako działające na rzecz ochrony przyrody czy środowiska. – Są różne stowarzyszenia, które na etapie uzyskiwania pozwoleń konserwatorskich zaczynają działać na podobnej zasadzie.
Robert Cyglicki, dyrektor programowy Greenpeace Polska stwierdził, że od wielu lat jego organizacja nie słyszała o tego typu sytuacjach. – Żadne sygnały od deweloperów do nas również nie trafiają. Jeśli jednak faktycznie mają miejsce, inwestorzy powinni przedstawić dowody, nagłośnić nieprawidłowości, a także zgłosić takie organizacje do organów nadzorujących, by ktoś je skontrolował.
Cyglicki przyznał jednak, że problem jest z tym, że w Polsce organizację ekologiczną może założyć każdy, również ktoś ze złymi intencjami. Eksperci oceniają, że sytuację może poprawić tylko zmiana przepisów. Dziś inwestycje może blokować nawet stowarzyszenie zwykłe, założone choćby przez trzy osoby. Sprawy nie ułatwia również to, że od maja takie stowarzyszenia mogą przyjmować darowizny.
Źródło: serwisy.gazetaprawna.pl, oprac. MK