Zgodnie z zapowiedziami prezydenta Komorowskiego do wymaganych 40 lat pracy po których można będzie przejść na emeryturę ma się liczyć tylko okres opłacania składek. W jego skład nie wejdą studia i okresy, w których ktoś jest na rencie czy zasiłku. Do stażu nie będzie się też wliczała praca na umowie o dzieło, ale pod uwagę będą brane umowy zlecenia - jeśli zostaną za nie odprowadzane składki - a także własna działalność gospodarcza. Tak tłumaczyła wczoraj Irena Wóycicka, minister z Kancelarii Prezydenta.
Czytaj koniecznie: Balcerowicz zakłada partię? Na pokładzie Petru i Frasyniuk
35 lat dla kobiet?
Kolejnym mankamentem propozycji Komorowskiego jest to, że okres 40 lat pracy ma być stopniowo wydłużany wraz z podnoszeniem wieku emerytalnego i docelowo ma wynieść 45 lat. Wygląda też na to, że okres 40 lat będzie dotyczył przedstawicieli obu płci, choć pojawiają się doniesienia, jakoby w przypadku kobiet miał on wynosić 35 lat. Eksperci już teraz komentują skąpe doniesienia dotyczące szczegółów prezydenckiej propozycji. Są i głosy przychylne i ostre opinie.
Krytyka projektu
- Wiek emerytalny musi być podwyższany, a nie obniżany. Nie mamy innego wyjścia. Polityk to nie Bóg i jego deklaracje przedwyborcze nic tu nie zmienią – mówi prof. Marek Góra, współtwórca ostatniej reformy emerytalnej, w portalu Money.pl. Ekspert uważa, że „ludziom robi się nadzieje”, a „kobieta kończąca pracę w wieku 55 lat będzie miała głodową emeryturę".
Zobacz także: Emerytury. Sprawdź, co zmieniło się od maja
Do projektu krytycznie podchodzi b. minister pracy Jolanta Fedak. Prezydencki projekt ocenia jako „pisany na kolanie”, a propozycję prezydenta uważa za „niepasującą do obecnego rynku pracy”. Tymczasem „raczej pozytywnie” ocenił działania Komorowskiego Maciej Bitner, główny ekonomista Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych. Podkreślił jednak, że, aby rzetelnie ocenić cały projekt, trzeba poznać jego szczegóły.