- Obniżenie limitu nie zostało połączone z żadnymi instrumentami preferencyjnego finansowania w celu wsparcia płynności. W sektorze
bankowym to wsparcie zapewnia NBP, który oferuje szereg instrumentów, które wyposażają banki w płynność. Firmy pożyczkowe muszą ograniczać
działalność, licząc się z tym, że odnotują straty. Wiele osób po prostu nie będzie spłacać kredytów. A brak spłaty to brak środków na oferowanie
nowych – tłumaczy Agnieszka Wachnicka, szefowa Fundacji Rozwoju Rynku Finansowego.
ZOBACZ TEŻ: SimFabric wchodzi na giełdę. Pierwszy w historii debiut online na GPW
Pierwsze firmy zwijają żagle
Firmy pożyczkowe, w przeciwieństwie do banków i SKOKów, nie mogą zaliczać strat z niespłaconych pożyczek do kosztów, więc podatki płacą również od pożyczek, które nigdy nie zostaną spłacone. Pierwsze firmy już zwijają żagle z powodu epidemii i wyprzedzając nowe zapisy prawne. Zwalniają pracowników lub wstrzymują udzielanie pożyczek, ponieważ coraz trudniej o zysk a ryzyko kredytowe rośnie. Z drugiej strony natura nie znosi próżni, więc ich miejsce zastępują „prywatne pożyczki”, czyli zwykła lichwa pod zastaw, coraz bardziej widoczna w serwisach z ogłoszeniami.
Wyższy limit i nowe instrumenty
- Potrzebne jest albo podwyższenie limitu, albo skrócenie okresu jego obowiązywania. Rok, to bardzo długo i część firm, nawet jeśli mocno ograniczy koszty i zredukuje zatrudnienie, może tego nie wytrzymać. Inne rozwiązanie to przemyślane instrumenty bardzo preferencyjnego wsparcia, tak żeby firmy były w stanie udźwignąć taki limit i pokryć przynajmniej koszty – ocenia Wachnicka.