Z oczywistych powodów nikt w XIV wieku nie miał pojęcia, że tzw. „morowe powietrze” to bakteria dżumy, Yersinia pestis. Nie wiązano też zakażania się nią z wszechobecnym brudem. Smród dostający się przez okna, a pochodzący z ulic będących ściekami, okadzano paloną żywicą z dodatkiem jałowca, ale z odkażaniem nie miało to nic wspólnego. Pałeczka dżumy mnożyła się bez umiaru w organizmach szczurów i przenosiła na ludzi za pośrednictwem pcheł. W ten sposób swędzenie stawało się pierwszym objawem choroby tak ciężkiej, że trudno było ją przeżyć. Gdy zabrakło miejsca na przykościelnych cmentarzach, a trzeba wiedzieć, że księża nie dysponowali jeszcze wtedy większymi areałami, masowe groby kopano gdzie popadnie. Taki stan rzeczy zawsze był wstrząsem dla społeczeństwa. Ludzie przestawali pracować, ograniczając się do potrzeb, podstawowych, to jest jednego posiłku dziennie (zwykle z gotowanej brukwi), snu i modlitwy.
Powszechne przerażenie
W miastach wybuchała panika, a na wsiach ludzie barykadowali się w chałupach, tym samym zwiększając możliwość zarażenia się od swoich własnych szczurów i prywatnych pcheł. Skutki epidemii dżumy odmalował w 1562 r. Pieter Bruegel Starszy. Jego obraz „Triumf śmierci” przedstawia szkielety bijące w dzwony i przemawiające z ambony, płonące miasta i desperatów popełniających samobójstwa. Wzrost liczby samobójczych śmierci to zresztą cecha wszystkich kryzysów ekonomicznych, nie tylko tych sprzed wieków. Podczas epidemii o której mowa zmarło od 80 do nawet 200 milionów mieszkańców Europy i Azji. W szczycie „czarnej śmierci”, w latach 1347-1351 dżuma zabiła 60 procent mieszkańców naszego kontynentu. Na Bliskim Wschodzie zmarło 30 procent ludności, a jeszcze gorzej było w Egipcie. Ponieważ śmiertelność dzieci była w tych czasach bardzo wysoka, ponowne zaludnienie Europy do poziomu sprzed zarazy potrwało aż 200 lat. Dżuma w średniowieczu wstrząsnęła ekonomią, a do zapaści gospodarczej dołączyły w XVI w. rozruchy religijne pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami reformacji. Ludzie mający stale ścigającą ich dżumę za plecami, opowiadali się bardziej zdecydowanie za przemianami społecznymi. Każdy kaznodzieja, bez względu na to czy reformator, czy „beton”, obiecywał im bowiem ochronę sił nadprzyrodzonych, a zapowiedź zmiany na lepsze można było wyczytać także ze słów świeckich innowatorów.
Obróbka monet skrawaniem
Średniowieczny kryzys gospodarczy przejawiał się nożycami cen. Ceny artykułów eksportowanych zaczęły przekraczać ceny towarów zagranicznych, przez co państwa ubożały. Bogacili się za to kolonizatorzy chrystianizujący Amerykę, którzy przetapiali złote zabytki kultury Inków, Majów i Azteków, by przywieźć do Europy, a konkretnie do Hiszpanii, całe tony kruszcu. Począwszy od roku 1531 Hiszpania sprowadzała do Europy 3 tony złota i srebra rocznie – i tak przez sto lat. W konsekwencji srebro i złoto taniało, ale i tak było na nie stać tylko kościoły, zakony i możnowładców, bo ceny towarów i usług poszybowały, a szalejąca inflacja wykluczała z rynku coraz więcej wytwórców. Kiedy kryzys, panujący od średniowiecza, a zahaczający już o renesans w końcu zelżał, gospodarka towarowo-pieniężna przyspieszyła, a podaż wzrosła, zaczęło się celowe psucie monety (pieniądza), napędzające inflację. Bilon psuli zarówno władcy mający pod sobą państwowe mennice, jak i obracający dużymi sumami feudałowie. Ci pierwsi wybijając na starszych egzemplarzach monet nowy - wyższy nominał, drudzy przez skrawanie krawędzi monet złotych i srebrnych, dzięki czemu pozyskiwali z nich szlachetne kruszce. Co ciekawe, znamiona na rancie monet, najczęściej w postaci ząbków, wykombinował jako zabezpieczenie przed skrawaniem sam Isaac Newton, który w latach 1696-1701 zarządzał Mennicą Królewską w Londynie. Dopiero to zabezpieczenie ograniczyło złodziejskie zyski właścicielom mennic - władcom i feudałom, a inflacja została wreszcie opanowana.
Bankructwa całych państw
Do tego czasu burżuazja i przedsiębiorcy dzięki inflacji zaciągali pożyczki coraz łatwiejsze do spłaty, a pracownikom najemnym wypłacali honoraria mające coraz mniejszą wartość nabywczą. W europejskim kryzysie gospodarczym, który zaczął się od średniowiecznej zarazy, rozkwitała gospodarka folwarczno-pańszczyźniana i następowała szybka refeudalizacja. To pociągało za sobą fale głodu oraz bunty i zamieszki tzw. mas.
Kryzysami lokalnymi, ale na dużą skalę, były niegdyś bankructwa całych państw. W XVI i XVII w. kilkakrotnie bankrutowała Hiszpania. Bogactwo, do którego doszła dzięki koloniom w Ameryce i prowadzonej tam bezwzględnie ekspansywnej gospodarce, w końcu przyczyniły się do upadku gospodarki w kraju. Niezmierzony napływ złota i srebra pomnażał liczbę wybijanych monet, a zalanie rynku pieniędzmi doprowadziło do ogromnego wzrostu cen. Tym samym towary pochodzące z Hiszpanii Europa przestała kupować, za to zatrudniała korsarzy łupiących wypchane złotem, powracające z Ameryki hiszpańskie i portugalskie galeony. Największym łupem korsarzy Angielskich był statek „Madre de Deus” transportujący do Portugalii skarby wręcz bajeczne. W tym samym czasie hiszpańscy władcy płacili złotem za broń, a prowadzenie kosztownych wojen, np. z Anglią i Niderlandami, stało się dla nich źródłem zysku i specyficznym kryzysowym hobby. „Kryzysowymi narzeczonymi” były dla hiszpańskich władców księżniczki z obcych krajów. To właśnie owe posażne panny decydowały o monarszych koligacjach w całej Europie. Królowie Hiszpanii zaczęli pożyczać ogromne sumy, nie tylko na potyczki, ale utrzymanie wystawnego życia dworskiego. Ferdynand Aragoński i Izabela I Katolicka (Kastylijska) zapożyczyli się, chcąc dokończyć „dzieło rekonkwisty”. Ogromne długi, które zaciągali, pochłaniała ustanowiona w Kastylii inkwizycja. Wkrótce okazało się, że sądy boże, widowiskowe z powodu podtapiania i palenia czarownic, pochłaniają znacznie więcej złota niż waży wypierana przez nie woda, a przy tym demoralizują lud. Z kolei królowie Karol I i Filip I utrzymywali Hiszpanię w stanie permanentnego deficytu. Zapożyczali się u włoskich bankierów, doprowadzając do tego, że w połowie XVI wieku 2/3 dochodów Hiszpanii szło na spłatę zobowiązań. W 1557 r. król Filip II ogłosił bankructwo kraju, co do roku 1680 powtarzano jeszcze siedmiokrotnie. W okresie panowania Filipa IV spłata długów pochłaniała aż 9/10 rocznego dochodu. Poddani przestali już wreszcie umierać na dżumę, a na cholerę (panującą w Europie w XIX w.) jeszcze nie zaczęli, za to śmiertelne żniwo zbierał powszechnie panujący głód.