Mam tu na myśli otwarcie rynku pracy przez Niemcy i Austrię, które do końca wykorzystały okresy ochronne i jako ostatnie udostępniają swoje rynki pracy pracownikom z Polski. Wydarzenie to ma symboliczny wymiar - swoboda przepływu pracowników jest jednym z podstawowych praw obywateli UE.
Otwarcie rynku pracy za Odrą jest od wielu miesięcy powodem spekulacji dotyczących m.in. liczby Polaków, którzy wyjadą w celach zarobkowych do Niemiec. Z jednej strony obawiają się Niemcy, szczególnie związki zawodowe, które podkreślają, że pracodawcy mając do dyspozycji większą liczbę pracowników, będą obniżali pensje. Strona polska z kolei obawia się drenażu firm ze specjalistów, którzy za naszą zachodnią granicą mogą uzyskać o wiele lepsze warunki finansowe. Obawy te nie są zupełnie bezpodstawne. Już w ubiegłym roku pojawiły się informacje, że Niemcy organizują szkolenia i zapewnią stypendia dla polskiej młodzieży, która chce pracować w zawodach rzemieślniczych. Uczą również języka.
Pozostaję na stanowisku, że satysfakcja z faktu zniesienia barier w dostępie do rynku pracy powinna przeważać nad obawami. Zamiast zastanawiać się, ilu specjalistów wypłynie z Polski, lepiej myśleć, jak stworzyć takie warunki, aby Polacy nie musieli wyjeż-dżać. Znam dobrą receptę: dobre prawo sprzyjające rozwojowi przedsiębiorczości i dynamicznie rozwijająca się gospodarka.
A po stronie plusów trzeba zapisać i to, że pracownicy zatrudnieni za granicą zdobywają nowe doświadczenia, uczą się i kiedyś - przynajmniej część z nich - przeniosą je do Polski. No i zarobione środki wpłyną do kraju i podniosą standard życiowy wielu rodzin
Doktor nauk humanistycznych, współzałożyciel i prezes Krajowej Izby Gospodarczej i przewodniczący Polsko-Amerykańskiej Fundacji Doradztwa dla Małych Przedsiębiorstw