Fala koronawirusa płynie już bez żadnych zahamowań. Chorych na COVID-19 przybywa z dnia na dzień. W środę 28 października padł kolejny rekord, blisko 18 tys. potwierdzonych zakażeń. Sytuacja staje się dramatyczna. By zatrzymać tak szybki przyrost nowych zakażeń, rząd wprowadził częściowy lockdown. Na razie na dwa tygodnie zamknięte są lokale gastronomiczne - możliwa jest tylko sprzedaż na wynos i na dowóz, salony masażu, wellness&SPA, solaria, sanatoria. Jednak i pozostałe branże boją się, że i na nie przyjdzie pora zamknięcia. W grupie tej są między innymi salony wyspecjalizowane w pielęgnacji u zdobieniu paznokci. Choć obecnie działają w pełnym reżimie sanitarnym: narzędzia są odkażane, pracownicy cały czas mają maseczki, tego samego wymaga się od klientów, wprowadzono umawianie wizyt tylko na telefon, by w poczekalniach nie gromadzili się klienci, to i tak istnieje ryzyko, że dojdzie do czasowego ich zamknięcia.
A obawy o ewentualny lockdown są jak najbardziej zasadne. Jeszcze niedawno rząd zapewniał, że w drugiej fali pandemii nie będzie zamykania gospodarki. A tymczasem po tym, gdy epidemiolodzy zauważyli, że to restauracje są głównym źródłem transmisji wirusa, zapadła decyzja o zamknięciu ich. Więc nie można wykluczyć, że niebawem, jeśli fali pandemii nie uda się wyhamować, trzeba będzie zamknąć kolejne branże.
Zobacz: Koronawirus w Polsce. Nowe tarcze antykryzysowe