Pojęcie "drewno energetyczne" pojawiło się w zeszłorocznej nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii. Mówiąc wprost, to zdaniem resortu takie drewno, którym można palić w elektrowniach i elektrociepłowniach. O tym, które dokładnie drzewa nadają się do pieca, miało określić rozporządzenie, nad którym pracowały trzy ministerstwa: Rozwoju, Środowiska i Energii. Tyle teoria.
Zobacz również: Mateusz Morawiecki: Będziemy rządzić do 2031 roku
Ministerstwo Jana Szyszki argumentuje, że "drewno energetyczne" zalega przy drogach i niszczeje od korników. Resort Mateusza Morawieckiego obawia się, że rozporządzenie nie sprecyzuje tej definicji i ucierpi na tym branża meblarska. - Mali i średni przedsiębiorcy obawiają się, że skupowanie drewna przez duże spółki energetyczne ograniczy im dostęp do surowca i tym samym podniesie jego cenę - mówi gazecie wprost Jadwiga Emilewicz, wiceminister rozwoju. Money.pl szacuje, że segment drzewny generuje 2 proc. PKB, daje 300 tys. miejsc pracy i produkty o wartości 100 mld zł rocznie.
Z kolei Lasy Państwowe obawiają się czy branża papiernicza i meblarska wykorzysta wilgotne i zalegające drewno. - Na przełomie roku resort rozwoju przedstawił swoją propozycję. Pomogli eksperci, wskazali wilgotność i zakrzywienie drewna. Resort środowiska odrzucił pomysł i na tym stanęło - czytamy w serwisie.
Sprawdź także: Wyciął ze swojej działki 150 drzew. Zapłaci 15 mln zł kary!
"GW" podaje, że Szyszko zaproponował, by Lasy Państwowe sprzedawały drewno do elektrowni i elektrociepłowni dopiero po trzech nieudanych aukcjach. To sprytne rozwiązanie miało sprawić, że drewno trafi do pieca, jeżeli nikt wcześniej go nie kupi. - Problem w tym, że cenę ustawiać mogły same Lasy Państwowe. Wystarczyłoby trzy razy podnieść stawkę, by mieć wolną rękę - kwituje Money.pl.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", Money.pl