"Gazeta Wyborcza" opublikowała w ostatnim weekendowym wydaniu tekst, który oskarża szefów LOT o przymuszanie przyjmowanych do pracy pilotów do zakładania firm i funkcjonowania na zasadzie samozatrudnienia. Dziennik przytacza wypowiedzi pracowników firmy - anonimowo, bo związki zawodowe podobno zawarły w zeszłym roku porozumienie o ciszy medialnej w tym temacie. Wedle informatorów, kierownictwo firmy i tak spuściło z tonu, bo przestało już pracowników zmuszać do zmiany formy zatrudnienia. Ale dla nowych osób oferta jest tylko jedna: samozatrudnienie. Piloci "biznesmeni" żalą się, że i tak pracują według narzuconego z góry grafiku, a nie wybierają sobie czasu i miejsca wykonania usługi, jak powinien działać przedsiębiorca. Nie mogą też pracować dla wielu linii.
ZOBACZ TEŻ: NIK miażdży PLL LOT [RAPORT]
Co gorsza, jako prywatni przedsiębiorcy, są odpowiedzialni cywilnie za prowadzoną działalność, czyli za wypadek czy dyskomfort w podróży może pozwać ich każdy pasażer albo nawet LOT, jeśli dojdzie do uszkodzenia maszyny. Przedstawiciel LOT, cytowany przez "Wyborczą", zaprzecza, że piloci są w firmie zatrudniani w taki sposób. Samozatrudnieni interweniowali już jednak w Państwowej Inspekcji Pracy (jak twierdzi gazeta, PIP zignorowała to) i Urzędzie Lotnictwa Cywilnego (nie widzi problemu). OPZZ w imieniu pilotów zgłosił sprawę minister pracy Elżbiecie Rafalskiej. Problem ma być przedmiotem debat Rady Dialogu Społecznego. Eksperci zwracają uwagę, że to mechanizm unikania płacenia składek ZUS i cięcia kosztów pracy, inaczej mówiąc - przerzucania ich na zatrudnionych. Wytykają, że LOT parę lat temu dostał pół miliarda zł pomocy publicznej.
ZOBACZ TEŻ: Ryanair pręży muskuły, a LOT straci na tym klientów?
Uniwersytet w Gandawie w 2015 roku ogłosił wyniki badania, które mówią, że bez umowy o pracę lata co szósty pilot, a 40 procent z nich jest z przedziału wiekowego 20-30 lat. Ale taka praktyka jest powszechnie stosowana w tanich liniach lotniczych, a LOT raczej stara się konkurować jakością, a nie zdobywać klientów ceną.