Walka o życie, kraj i miłość
Walczyli bardzo różnie – karabinem, szablą, bombami, poezją i publicystyką, intrygami osobistymi i politycznymi, kłamstwami, rozsiewaniem plotek. Ale również pracowali, studiowali, zakochiwali się. Dokonywali aktów miłosierdzia i popełniali pospolite przestępstwa. Święcili triumfy i przeżywali załamania nerwowe. Upijali się na smutno i na wesoło.
ZOBACZ TAKŻE: NBP wprowadza pionowy banknot. Zobacz nowe 20 zł
Dziesiątki miejsc, do których nigdy byś nie dotarł
Śledząc ich losy, trafisz do paryskich salonów i na nieprzebyte bagna Polesia. Zajrzysz do pałacu arystokratów i do brudnej nory nędzarzy, na plebanię i do burdelu, do wagonu pociągu pancernego i do kabiny dwupłatowca. Wejdziesz do baraku jenieckiego i do tajemnego schronu ukrytego pod stodołą. Obraz wojny polsko-bolszewickiej, który kompletnie cię zaskoczy.
Fragment książki "Szable i Cekamy" Marcina Szymaniaka:
Wyposzczony seksualnie Maciejewski zwraca uwagę na młodą służącą, prawdopodobnie Ukrainkę. Zaczyna z nią po grubiańsku flirtować; dzierlatka wydaje się chętna do amorów. Pewnego dnia znajdują się sami w korytarzu na piętrze domu. Jurek obłapia dziewczynę, próbując przewrócić ją na podłogę. Ta się opiera, kręci głową, w końcu chwyta się opartej o ścianę drabiny. Szamocą się przez chwilę w milczeniu, słychać tylko ich przyspieszone oddechy i skrzypienie drewna. Dziewczyna wreszcie słabnie, przestaje się bronić. Sierżant przyciska ją do ściany, podkasuje spódnicę, dobiera się do krocza. Drapieżna kopulacja trwa krótko, kończy się szybko przeciągłym jękiem mężczyzny. Ulżywszy sobie, Maciejewski zapina spodnie i odchodzi na miękkich nogach. Ukrainka rozedrganymi dłońmi poprawia ubranie. Jurek odczuwa chyba lekkie wyrzuty sumienia z powodu gwałtu. Przekonuje sam siebie w duchu, że dziewczyna miała ochotę, ale stawiała opór z obawy, że nagle pojawi się gospodarz i wpadnie we wściekłość.
CZYTAJ TAKŻE: 11 listopada. Poziom życia Polaków na przestrzeni ostatnich 100 lat [INFOGRAFIKI]
Łatwo powiedzieć. Do Wersalu Podlasia docierają już wieści o tym, co wyprawiają w zajmowanych wioskach krasnoarmiejcy. Wygłodzeni, rabują żywność, niszczą sady, wykopują z ziemi niedojrzałe kartofle. Gdy chłopi próbują bronić dobytku, palą zagrody, a nawet całe wioski, biją i mordują. Gwałcą kobiety, maltretują i zabijają jeńców. Już 6 sierpnia towarzysz Kujawski wydaje apel do wojskowych politruków, by powstrzymali grabież i przemoc i skłonili sołdatów do właściwego traktowania jeńców oraz cywilów. Politrucy mają też tłumaczyć żołnierzom, dlaczego miejscowa ludność „z pewną nieufnością wita Armię Czerwoną”.
Sierżant rozgląda się wokół podekscytowany. Ów burdel to tak naprawdę jeden bardzo duży salon, podzielony cienkimi parawanami na ciasne boksy, w których mieszczą się tylko łóżka. W pomieszczeniu rozbrzmiewa nieustanny koncert jęków, posapywań i krzyków, jakby odbywał się tu seks zbiorowy. Po stosunku prostytutka podmywa się szybko w stojącej obok łóżka miednicy i zgłasza gotowość do przyjęcia następnego gościa. Istna fabryka seksu produkująca taśmowo orgazmy. Nie ma chyba nawet oddzielnego miejsca do jedzenia; dziewczyny spożywają posiłki w swoich klitkach, podczas przerw w pracy. Tego wieczora burdelmama serwuje im jajecznicę z chlebem. Po paru minutach jakiś klient wychodzi i Maciejewski otrzymuje sygnał, że „Niusia jest wolna”. Za parawanem czeka nań wymęczona blondynka. Mieszanka woni potu, gazów jelitowych, tanich perfum, moczu i resztek jedzenia tworzy obezwładniający smród. Łóżko przykrywa brudne prześcieradło, poplamione spermą i jajecznicą, a w dolnej części powalane błotem; klienci na ogół nie zdejmują butów. W trzewiach Jurka obrzydzenie toczy bój z podnieceniem. To drugie zwycięża. Popędzany przez Niusię sierżant drżącymi rękami rozpina spodnie i zwalają się na łóżko w miłosnych zapasach. Dziewczyna wzbrania się przed pieszczotami, dąży do jak najszybszego stosunku. Jurny sierżant prędko osiąga gotowość i fabryka seksu rusza z produkcją orgazmu. Zza zasłon dochodzą głośne pojękiwania i postękiwania innych klientów i ich dziewczyn, tworząc atmosferę seksualnej orgii. Jęk rozkoszy Jurka w mgnieniu oka dołącza do tej hormonalnej symfonii i po kilku sekundach jest już po wszystkim. Niusia wygania Maciejewskiego z boksu i kuca nad miednicą. Berdziński też już skończył zabawę, obaj wychodzą więc z przybytku i wracają na stację łyczakowską. Ohyda burdelu i urągające ludzkiej godności warunki pracy dziewcząt poraziły Jurka. Ze skwaszoną miną rozmyśla teraz o prostytucji. Uznaje, że winnymi jej istnienia są mężczyźni, w tym oczywiście on sam. To oni tworzą popyt na płatny seks, na który biedne dziewczyny po prostu odpowiadają.
Ze szczególnym zapałem Marchlewski zabiega o wsparcie dla uwięzionych przez polskie władze komunistów, członków rewkomów i ludzi, którzy pomagali wojskom sowieckim. W aresztach nad Wisłą siedzi kilka setek działaczy KPRP. Partia jest sparaliżowana, nie przejawia prawie żadnej aktywności. 19 grudnia 1920 roku były szef Polrewkomu publikuje w „Trybunie Komunistycznej” tekst W więzieniach polskich katują niewiasty. Zamieszcza w nim relacje działaczek KPRP z wydarzeń w więzieniu we Wronkach, gdzie w sierpniu doszło do buntu osadzonych. Protestując przeciw złemu traktowaniu, komunistki zaczęły walić w ściany cel szczotkami do zamiatania, to zaś spotkało się z ostrą reakcją straży. Zobaczyłam na korytarzu ze 40 uzbrojonych straży i na czele ich jednego żołnierza bez broni – relacjonuje jedna z kobiet. – Ten podbiegł do mnie i z okrzykiem komunistka! Uderzył mnie pięścią w twarz. Krzyczano bolszewiczka! po mordzie ją! Żołnierz uderzył mię z drugiej strony w twarz pięścią. Upadłam zemdlona. Kopnął mię butem w plecy i zatrzasnął drzwi. „Byłam tego dnia niezdrowa – opowiada inna. – Gdy usłyszałam krzyk i hałas, zrobiło mi się słabo i położyłam się na łóżko. Nagle otworzyła drzwi naczelniczka więzienia. Weszło dwu uzbrojonych żołnierzy, czy też dozorców. Zaczęli mnie bić po głowie pięściami. Jeden uderzył mnie w piersi, potem wyjął bagnet i bił mię nim po twarzy i głowie. Krew mnie się rzuciła z ust i z nosa. Wtedy jeden z nich powiedział: dać by jej wody, lecz ona odparła: nie trzeba, cholera ich nie weźmie”.
Walka trwa kilka godzin. Co chwilę pada deszcz. Maria działa jak w transie, znieczulona na ogień. Żabimi skokami przemierza polanę, od lewej do prawej i z powrotem. Jasińskiego z noszami wciąż ma przy sobie. Któryś z lżej rannych, wcześniej już opatrzonych, znów dostał. Tym razem jest gorzej, trzeba go znieść. Biegną. Jasiński nagle wypuszcza nosze, pada w mokrą trawę. Ratowniczka przystaje, zdyszana ogląda się na sanitariusza. Potknął się? Wstawaj!… O nie, mój Boże – zabity! Maria zostaje sama, nie ma już z kim znosić z pola ciężko rannych. Ale próbuje ich ratować. Zataczając się ze zmęczenia, zmierza ku następnej ofierze. Karabinowy pocisk uderza w jej torbę z opatrunkami, inny rozrywa kurtkę na boku, kolejny – świszczy tuż koło ucha. Leżący w trawie żołnierze, chronieni usypanymi za pomocą saperek osłonkami z ziemi, coś do niej krzyczą. „Kryj się, babo, chcesz zginąć?!” Ratowniczka rzuca się w trawę obok kolejnego rannego. W jej czapce zieje dziura po kuli, która przeszła tuż nad czubkiem głowy. Wymiana ognia trwa do późnego wieczora. Piątą kompanię zluzowują wreszcie inne oddziały. Żołnierze cofają się na wyznaczone miejsce, kilkaset metrów za polaną. Zmordowani kładą się pod drzewami. Dowództwo zabrania rozpalać ognisk. Grunt jest tak zimny, że Maria szybko rezygnuje z prób zaśnięcia.