Spis treści
- Czarny grudzień w kopalniach
- Mechanizm zbrodni i bezkarności
- Niewyjaśnione do dziś
- Długi cień przemocy
- Pamięć, która nie może zgasnąć
Gen. Wojciech Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny, twierdził, że działa w obronie państwa przed anarchią. Dziś wiemy, że prawda była inna. Dokumenty historyczne pokazują, że władze komunistyczne były gotowe zapłacić każdą cenę za utrzymanie swojej pozycji – nawet cenę krwi własnych obywateli.
W naszym cyklu popularyzującym dzieje najnowsze Super Historia z Super Expressem zapraszamy w podróż do mrocznych czasów stanu wojennego, by przypomnieć o jego ofiarach.
Już wiosną 1981 roku podczas tajnego spotkania w Brześciu sowieccy przywódcy instruowali Jaruzelskiego i Stanisława Kanię, jak rozprawić się z opozycją. „Dlaczego Polacy boją się wprowadzać stan wyjątkowy – nie rozumiemy” – mówił minister obrony ZSRS Dmitrij Ustinow. Moskwa, choć naciskała na rozprawę z „Solidarnością”, ostatecznie odmówiła bezpośredniej interwencji wojskowej. „Nie możemy ryzykować” – odpowiedział szef KGB Jurij Andropow na desperackie prośby Jaruzelskiego o wsparcie militarne. Polski generał musiał więc przeprowadzić pacyfikację społeczeństwa własnymi siłami.
Czarny grudzień w kopalniach
Najkrwawszym symbolem stanu wojennego stała się pacyfikacja kopalni „Wujek” w Katowicach. 16 grudnia 1981 roku oddziały ZOMO i wojska, używając ostrej amunicji, zaatakowały strajkujących górników. Dziewięciu z nich zginęło od kul, a kilkudziesięciu zostało rannych. Byli to: Jan Stawisiński, Joachim Gnida, Józef Giza, Krzysztof Giza, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Andrzej Pełka, Zbigniew Wilk i Zenon Zając. Najmłodszy miał 19 lat, najstarszy – 30. Zostawili rodziny, dzieci, marzenia o wolnej Polsce.
To była największa tragedia stanu wojennego, ale nie jedyna. W kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju brutalnie spacyfikowano protestujących 15 grudnia 1981 roku. Podczas ataku sił ZOMO czterech górników zostało postrzelonych: Czesław Kłosek, Bogdan Walczak, Janusz Karkowski i Jan Krzyżowski. Najbardziej ucierpiał 22-letni Czesław Kłosek, który został trafiony w szyję i do dziś zmaga się z poważnym inwalidztwem. Od śmierci uratowała go natychmiastowa pomoc kolegów i szybki transport do szpitala. Pozostali górnicy doznali ran postrzałowych nóg i tułowia.
Władza pokazała, że nie zawaha się użyć siły wobec robotników – tej samej klasy społecznej, w której imieniu rzekomo sprawowała rządy. W całym kraju dochodziło do brutalnych pacyfikacji strajków i demonstracji.
Mechanizm zbrodni i bezkarności
System komunistyczny wypracował skuteczny mechanizm tuszowania zbrodni. Jak wynika z raportów Komitetu Helsińskiego, śledztwa w sprawie ofiar były prowadzone według z góry ustalonego scenariusza. Prokuratura działała pod polityczną presją, a media reżimowe publikowały zmanipulowane wersje wydarzeń.
Pisarz Marek Nowakowski w swojej książce „Raport o stanie wojennym. Notatki z codzienności” opisywał brutalność funkcjonariuszy: „Zaczęli ich tłuc. A te pały takie mieli! Wielkie, grube maczugi. [...] Chłopcy łamali się jak łodygi. Niejeden padał. Taki łomot było słychać i stękanie.” Takie sceny rozgrywały się na ulicach polskich miast codziennie.
W sprawie śmierci Piotra Majchrzaka, zabitego przez ZOMO, oficjalny organ milicji „W służbie narodu” przekonywał, że nastolatka nie zabiła milicyjna pałka, lecz... parasolka przypadkowego przechodnia. Jerzy Urban, rzecznik prasowy rządu, często ogłaszał wersję wydarzeń zanim zakończono podstawowe czynności śledcze.
„Wszystkie policyjne akty terroru i bezprawia mogły się zdarzyć, gdyż ani rząd, ani sejm, ani inne organy nie podjęły działań powstrzymujących policyjną przemoc” – pisał w swoim raporcie Komitet Helsiński. Bezkarność funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa stała się normą.
Niewyjaśnione do dziś
Po upadku komunizmu powstała specjalna komisja sejmowa pod przewodnictwem Jana Rokity, która miała zbadać zbrodnie stanu wojennego. Komisja ustaliła około stu przypadków śmiertelnych, ale wiele spraw pozostało niewyjaśnionych z powodu braku dostępu do archiwów MSW lub celowego zniszczenia dokumentów.
Większość ofiar to nie czołowi działacze opozycji, lecz zwykli obywatele, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Śmierć Jana Ziółkowskiego czy nastolatka Piotra Majchrzaka to przykłady tego, jak brutalna władza uderzała na oślep. Nie chodziło już o celowe eliminowanie przeciwników politycznych – terror miał zastraszyć całe społeczeństwo.
„Jak wynika z wiedzy historycznej i doświadczenia życiowego w minionym ustroju, szczególnie w okresie stanu wojennego, do prowadzenia spraw tego typu delegowano specjalnie szkolonych funkcjonariuszy, zaś organy ścigania niejednokrotnie doznawały nacisków politycznych, wpływających na przebieg postępowań” – stwierdził Sąd Apelacyjny w Poznaniu w 2009 roku w sprawie śmierci Piotra Majchrzaka.
Długi cień przemocy
Stan wojenny formalnie zakończył się 22 lipca 1983 roku, ale jego skutki społeczeństwo odczuwało jeszcze przez lata. Internowano łącznie ponad 10 tysięcy osób, tysiące straciły pracę, wielu zmuszono do emigracji. Przemoc fizyczna i psychiczna, zastraszanie i inwigilacja stały się codziennością. System komunistyczny osiągnął swój cel – na kilka lat złamał ducha narodu i zniszczył struktury „Solidarności”.
Władze stosowały różnorodne formy represji. Zwalniano z pracy nie tylko działaczy opozycji, ale też osoby podejrzewane o sympatie solidarnościowe. W zakładach pracy przeprowadzano weryfikacje pracowników, zmuszając ich do podpisywania „lojalek” – deklaracji o wyrzeczeniu się działalności związkowej. Odmowa oznaczała utratę zatrudnienia i wilczy bilet. Tysiące rodzin popadło w biedę, pozbawione środków do życia.
Skala represji była ogromna – około 10 tysięcy osób stanęło przed sądami, które w trybie doraźnym skazywały na wieloletnie więzienie za działalność związkową czy organizowanie strajków. Wyroki zapadały często bez należytego procesu, z naruszeniem podstawowych praw oskarżonych. W więzieniach stosowano przemoc fizyczną i psychiczną, próbując złamać ducha oporu.
Wprowadzenie godziny milicyjnej, cenzura korespondencji, podsłuchy telefoniczne, ograniczenia w przemieszczaniu się – wszystko to tworzyło atmosferę strachu i zniewolenia. Gospodarka pogrążyła się w kryzysie, a symbolem codzienności stały się puste półki sklepowe i kartki na podstawowe artykuły.
Pamięć, która nie może zgasnąć
Czterdzieści trzy lata po wprowadzeniu stanu wojennego wciąż odkrywamy nowe fakty o jego ofiarach. Niektóre rodziny do dziś nie poznały prawdy o okolicznościach śmierci swoich bliskich. Historie zamordowanych górników z „Wujka”, pobitych demonstrantów i zmarłych w „niewyjaśnionych okolicznościach” to nie tylko tragiczne wydarzenia z przeszłości – to przestroga na przyszłość.
Coroczne zapalanie świateł pamięci w rocznicę 13 grudnia to ważny symbol, ale prawdziwe upamiętnienie ofiar wymaga czegoś więcej. Potrzebne jest dogłębne zbadanie wszystkich przypadków śmierci, nazwanie sprawców po imieniu i wyciągnięcie wniosków z tej tragicznej lekcji historii. Bo choć głosy ofiar wołają coraz ciszej, ich przesłanie pozostaje aktualne – żadna władza nie ma prawa używać przemocy wobec własnych obywateli.
Dzisiejsza Polska wyrosła na fundamencie oporu wobec bezprawia stanu wojennego. Pamiętając o jego ofiarach, pamiętamy jednocześnie o wartościach, za które oddali życie – o wolności, godności i prawie do sprzeciwu wobec przemocy. To dziedzictwo zobowiązuje nas do czujności i obrony tych wartości również dziś, gdy pamięć o grudniowej nocy 1981 roku powoli zaciera się w świadomości młodych pokoleń.