Zakonnik z powołania i wyboru
Jan Franciszek Czartoryski (bo tak brzmiały jego świeckie imiona) urodził się w 1897 r. w Pełkiniach koło Jarosławia. Pochodził z książęcej rodziny, której przedstawiciele w szczytny sposób zapisali się na kartach polskich dziejów. Jego praprababką była słynna pani na Puławach, Izabela z Flemingów Czartoryska. Ojciec, Witold Leon Czartoryski, był wielkim posiadaczem ziemskim, zaś matka, Jadwiga z hrabiów Dzieduszyckich, była córką przyrodnika i mecenasa nauki Włodzimierza Dzieduszyckiego. Poświęcenie się Bogu w przypadku Czartoryskiego było wyborem w pełni przemyślanym i świadomym. Jego rodzice byli niezwykle pobożni, a młody książę wzrastał w atmosferze patriotyzmu i głębokiej wiary. Te dwie wartości, umiłowanie Boga i wierność Ojczyźnie, towarzyszyły mu przez całe życie
Ukończył studia politechniczne we Lwowie z tytułem inżyniera architekta. W 1920 r. brał udział w obronie miasta przed bolszewikami i za swoją odwagę został odznaczony Krzyżem Walecznych. W latach 20. był jednym z założycieli katolickiego stowarzyszenia młodzieży „Odrodzenie”. W tych latach uczestniczył regularnie w rekolekcjach, coraz bardziej zwracając się ku Bogu. W 1926 r. na krótko wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie, lecz ostatecznie podjął decyzję o wyborze życia klasztornego. 25 września 1928 r. złożył śluby zakonne i przyjął imię Michał. Trzy lata później przyjął święcenia kapłańskie, a w 1932 r. ukończył studia teologiczne. Zdobyta wiedza pozwoliła mu na nauczanie nowicjuszy zakonnych i studentów.
Jego wykłady i rekolekcje cieszyły się wielką popularnością, zwłaszcza w kręgach inteligencji. Ojciec Czartoryski przywiązywał wielką wagę do samodyscypliny. Stanowczość postrzegał jako najważniejszą cechę charakteru, umożliwiającą osiąganie celów, które pozornie wydają się niemożliwe. Starał się maksymalnie wykorzystać czas, którym dysponował. W zachowanych notatkach karcił siebie za to, że nie jest odpowiednio punktualny, akuratny, wierny i stanowczy.
Został na pewną śmierć
Wiosną 1944 r. Czartoryski trafił do klasztoru dominikanów w podwarszawskim wówczas Służewie, który dziś jest częścią Mokotowa, dzielnicy stolicy. Jego życie potoczyłoby się zapewne w inny sposób, gdyby nie przypadek. 1 sierpnia przebywał bowiem w Warszawie, na Powiślu, i tu zaskoczył go wybuch Powstania Warszawskiego. Zgłosił się do dowództwa Zgrupowania AK „Konrad” i został powstańczym kapelanem. Jednocześnie niósł pociechę duchową rannym przebywającym w polowym szpitalu urządzonym w piwnicach gmachu u zbiegu Tamki i Smulikowskiego.
W nocy z 5 na 6 września polskie oddziały były zmuszone wycofać się z Powiśla. Lżej ranni zostali ewakuowani. W szpitalu na Tamce zostały osoby w cięższym stanie i kilka osób z personelu medycznego. Został też ojciec Michał Czartoryski. Jako że informacje o niemieckich bestialstwach nie były tajemnicą, to wszyscy tam obecni musieli mieć świadomość, że może ich spotkać najgorsze. Ich los zależał od kaprysu oficerów – byli tacy, którzy pozwalali na ewakuację szpitali, ale znacznie częściej nakazywali bądź tolerowali brutalne mordy na pacjentach i personelu. I tak się też stało w przypadku placówki, w której służył dominikanin. Zakonnik był namawiany przez przyjaciół, by opuścił szpital w cywilnym ubraniu i dołączył do ludności Powiśla, której Niemcy pozwolili opuścić dzielnicę. Nie zgodził się –uważał, że jego obowiązkiem jest czuwanie przy rannych. 6 września po południu hitlerowcy zgromadzili rannych w jednym pomieszczeniu i zastrzelili ich. Zastrzelono również ojca Michała. Ciała zabitych rzucono na pobliską barykadę, oblano benzyną i spalono.
Partnerem materiału jest

i