Nadchodzące wybory parlamentarne w Polsce przynoszą nam już pierwsze obietnice wyborcze. Póki co padają głównie ze strony konkurentów partii rządzącej. PiS bowiem po prostu dalej realizuje swoje obietnice, które złożył Polakom jeszcze przed majowymi wyborami do europarlamentu. Okazuje się, że jednak przyjdzie obywatelom za nie słono zapłacić.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Marek Kuchciński wylatuje! W Sejmie zarobił krocie [OŚWIADCZENIE MAJĄTKOWE]
Jak twierdzi "Gazeta Wyborcza", Prawo i Sprawiedliwość chce podnieść składki ZUS co przełoży się na mniejsze pensje dla wielu obywateli. Prezes PiS zakazał jednak mówić o projekcie, a w Sejmie procedowany ma on być dopiero po październikowych wyborach do Sejmu i Senatu.
Plan jest taki, by w pełni oskładkować umowy-zlecenia. Dziś składki przy takich umowach trzeba płacić przynajmniej do wysokości pensji minimalnej. Jak zauważa "GW", dziś gdy mamy dwie pensje - jedną w wysokości pensji minimalnej (2250 złotych brutto), a drugą na np. 3 tys. złotych - to płacimy składki tylko od tej pierwszej. Po zmianach zapłacimy za każdą z nich. Co ciekawe w planach jest też wprowadzenie składek dla umów o dzieło oraz dla studentów.
- Oczywiście długofalowo to dobre rozwiązanie, bo dana osoba płacąca większe składki na starość będzie mieć większą emeryturę - mówi, cytowany przez "Wyborczą", dr Marcin Wojewódka, radca prawny. - Ale oznacza to też wzrost kosztów pracy dla pracodawcy. Pytanie więc, czy nie spowoduje to wzrostu szarej strefy.
Nazwane przez Ministerstwo Finansów „ograniczenie unikania płacenia składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe czy działania ZUS uszczelniające system składek” mają dać budżetowi grubo ponad 4 mld złotych.
Kolejny pomysł uderzy w przedsiębiorców, a dokładniej w osoby samozatrudnione. Mimo, że premier Mateusz Morawiecki skrytykował test przedsiębiorcy i zapowiedział, że go nie będzie, "Wyborcza" twierdzi, że projekt wróci, tylko pod inną nazwą.
Obawiać się go powinni ci, którzy współpracują z jedną firmą. Według Ministerstwa Finansów takich przedsiębiorstw jest w Polsce 80 tys. W przypadku "oblania" testu z ich kieszeni do fiskusa trafi łącznie w ciągu roku 1,2 mld złotych i to nie koniec.
Gdyby nie przeszły testu, musiałyby zapłacić fiskusowi średnio dodatkowe 15 tys. zł w ciągu roku. W sumie budżet państwa zyskałby kolejne 1,2 mld zł rocznie. Chodzi o to, że tacy przedsiębiorcy musieli by przejść na etat i często, zamiast 19 proc. podatku liniowego musieli by płacić 32-proc. podatek PIT.