Ustawa określa, że instalacja wiatrakowa musi od zabudowań mieszkalnych zachować dystans 10-krotności własnej wysokości, liczonej aż do końca łopaty śmigła. Eksperci wyliczyli, że na terenie Polski to jedynie 1-2 procent powierzchni spełnia wymogi.
Inna zmiana to rozciągnięcie definicji budowli na cały wiatrak, razem z częściami zwanymi do tej pory "elementami technicznymi". Obecnie wszystko podciągnięte jest pod definicję nieruchomości, co oznacza, że znacznie zwiększyła się podstawa i, co za tym idzie, kwota naliczanego podatku.
ZOBACZ TEŻ: Gdańsk rewitalizuje centrum na spółkę z kapitałem prywatnym
Inne zmiany, jak dostosowywanie instalacji, nawet już istniejących, pod miejscowe plany zagodpodarowania przestrzennego utrudniają dodatkowo prowadzenie biznesu wiatrakowego. Poważniejszy graczy bez ogródek rozgłaszają, że jeśli rząd nie złagodzi przynajmniej części nowych postanowień, to sprawa trafi pod międzynarodowy trybunał arbitrażowy, z racji tego, że Polska jest stroną kilkunastu dwustronnych umów o arbitrażu w kwestiach spornych, a inwestorzy to potenetaci branży, z korzeniach w krajach należących do tej grupy.
Wedle doniesień jest pole do zbliżenia stanowisk, dotyczy m.in. wspomnianej minimalnej odległości od zabudowań i uzależnieniu jej od konsulatacji społecznych.Poruszane są kwestie tzw. repoweringu, czyli nietraktowania zastępowania wysłużonych instalacji przez nowe jako całkowicie nowych i ograniczenia stosowania certyfikatów, sygnowanych przez Urząd Dozoru Technicznego. Mimo, że administracja zaprzecza, że prowadzi jakiekolwiek rozmowy i nie planuje zmian, to widmo kolejnejmiędzynarodowej kłótni ponownie zawisło nad rządem PiS.