- Nowa ustawa o rynku kryptoaktywów w Polsce, implementująca MiCA, jest oceniana zbyt restrykcyjna.
- Opłaty nadzorcze naliczane od przychodu zamiast zysku i możliwość blokowania domen przez KNF bez zgody sądu to główne problemy.
- Ucieczka firm do krajów z lepszym klimatem regulacyjnym, paraliż administracyjny i spadek konkurencyjności to realne konsekwencje.
- Decyzja Senatu i ewentualne weto prezydenta mogą uratować polski rynek kryptoaktywów.
Regulacyjna nadgorliwość w praktyce: Opłata od przychodu i cyfrowy knebel dla firm
Polska, uchwalając 26 września 2025 roku ustawę o rynku kryptoaktywów, stanęła przed szansą na stworzenie nowoczesnego i konkurencyjnego otoczenia dla tej dynamicznej branży. Zamiast tego, projekt wdrażający unijne rozporządzenie MiCA stał się podręcznikowym przykładem „gold-platingu”, czyli regulacyjnej nadgorliwości. W praktyce oznacza to, że do unijnego minimum dorzucono cały wachlarz krajowych obostrzeń, tworząc przepisy znacznie surowsze niż te wymagane przez Brukselę. Różnicę widać gołym okiem: polski projekt liczy ponad 100 stron, podczas gdy kraje takie jak Hiszpania czy Łotwa zamknęły swoje implementacje na zaledwie kilku. Już w maju 2025 roku Zespół deregulacyjny SprawdzaMY alarmował, że ustawa nakłada na firmy nieproporcjonalne kary i obowiązki informacyjne, które wykraczają daleko poza unijne standardy.
Jednym z najbardziej toksycznych zapisów, który branża bez ogródek nazywa „zabójstwem konkurencyjnym”, są nowe opłaty nadzorcze. Firmy z sektora krypto (określane w ustawie jako CASP) będą musiały co roku oddawać państwu nawet 0,4% swoich średnich przychodów z ostatnich trzech lat, bez żadnego górnego limitu. Jak tłumaczy mec. Maciej Wieczorkowski, taka konstrukcja to prosta droga do zniszczenia polskiej konkurencyjności. To tak, jakby opodatkować supermarket nie od jego marży, czyli zysku na produktach, ale od całego obrotu. Dla giełd kryptowalut, które operują na ogromnych wolumenach, ale niskich marżach, jest to przepis na rynkową katastrofę. Naczelna Rada Adwokacka słusznie zauważyła, że wprowadzenie maksymalnego pułapu opłaty lub naliczanie jej od zysku, a nie przychodu, mogłoby uratować mniejsze, rozwijające się firmy przed bankructwem.
Projekt ustawy wręcza również Komisji Nadzoru Finansowego narzędzie o ogromnej sile – możliwość zablokowania domeny internetowej dowolnej firmy w zaledwie 48 godzin, i to bez wcześniejszej zgody sądu. Dla każdego biznesu działającego online, taka blokada jest jak nagłe zamurowanie wejścia do sklepu w szczycie sezonu. Jak alarmuje Naczelna Rada Adwokacka, natychmiastowa wykonalność takiej decyzji oznacza nieodwracalne straty: utratę klientów, reputacji i zerwane kontrakty. Co gorsza, szerokie uprawnienia KNF i brak szybkiej ścieżki odwoławczej rodzą ryzyko paraliżu działalności firmy na podstawie arbitralnej decyzji, tworząc klimat niepewności i prawniczego chaosu.
Efekt domina: Od exodusu firm po ostatnią deskę ratunku w Pałacu Prezydenckim
Najbardziej dotkliwą konsekwencją tak restrykcyjnych przepisów będzie ucieczka polskich firm z branży krypto do krajów o bardziej przyjaznym klimacie regulacyjnym. To nie jest teoretyczne zagrożenie, to proces, który już trwa. Państwa takie jak Litwa, Estonia czy Malta, oferujące jasne zasady i niższe obciążenia, aktywnie przyciągają kapitał i talenty. Liczby mówią same za siebie: Litwa wydała do tej pory 80 licencji dla instytucji pieniądza elektronicznego, podczas gdy Polska – zaledwie jedną. Idealnym przykładem jest historia Krzysztofa Marszałka, założyciela globalnej giełdy Crypto.com. Zamiast w Polsce, swój biznes rozwijał z Hongkongu i Singapuru, by ostatecznie uzyskać licencję MiCA na Malcie. Nowe przepisy mogą jedynie przyspieszyć ten drenaż mózgów i kapitału.
Co więcej, branża już teraz doświadcza paraliżu administracyjnego, mimo że ustawa formalnie jeszcze nie obowiązuje. Od 30 grudnia 2024 roku urzędy przestały przyjmować wnioski o wpis do rejestru działalności w zakresie walut wirtualnych (VASP). Jednocześnie Komisja Nadzoru Finansowego zapowiedziała, że nie będzie rozpatrywać wniosków o nowe licencje do czasu uchwalenia ustawy. Tymczasem zegar tyka, bo termin na dostosowanie się do nowych wymogów dla istniejących firm upływa 30 czerwca 2026 roku. Ta prawna próżnia skutecznie zamroziła rynek, uniemożliwiając start nowym projektom i pozostawiając te działające w stanie głębokiej niepewności.
Oczywiście, celem regulacji powinna być ochrona konsumentów. Statystyki są nieubłagane: już 18% dorosłych Polaków miało styczność z kryptoaktywami, a co piąty z nich padł ofiarą oszustwa. Problem w tym, że nadmiernie surowe prawo może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast chronić, wypchnie znaczną część obrotu do szarej strefy. To zjawisko znane z historii – prohibicja nie zlikwidowała alkoholu, a jedynie przeniosła go do podziemia. W tym scenariuszu władze stracą kontrolę, ochrona klientów stanie się fikcją, a skarb państwa nie zobaczy ani złotówki z należnych podatków. Niektórzy eksperci idą dalej, określając nowe obowiązki sprawozdawcze mianem „zamachu na wolność i prywatność inwestorów”.
Przyszłość polskiego rynku kryptoaktywów zawisła na włosku i zależy od najbliższych decyzji politycznych. Piłka jest teraz po stronie Senatu, a ostateczny głos będzie należał do prezydenta Karola Nawrockiego. W branży panuje nerwowe oczekiwanie, ponieważ w kampanii wyborczej obiecywał on, że nie podpisze „zamordystycznych” regulacji, a jego otoczenie sygnalizowało poparcie dla przepisów trzymających się unijnych ram. Dla wielu przedsiębiorców ewentualne weto prezydenckie jest postrzegane jako ostatnia deska ratunku przed regulacyjnym tsunami i jedyna szansa na stworzenie w Polsce warunków do uczciwej, rynkowej konkurencji.

Polecany artykuł: