SuperBiznes: Ministerstwo Rodziny będzie prowadzić pilotaż skróconego czasu pracy, temat jest coraz częściej dyskutowany. Jak zapatrują się na to przedsiębiorcy, szczególnie z branży produkcyjnej?
Ryszard Florek (Prezes FAKRO): Tam gdzie praca jest koncepcyjna, być może to ma sens, bo tam walczymy o te dobre pomysły. A żeby wpaść na dobry pomysł, czasami trzeba być zrelaksowanym i wypoczętym. Natomiast w kwestiach produkcyjnych to nie ma absolutnie sensu, bo tam głównie maszyny pracują. Nas nie stać na to, ponieważ chcemy się rozwijać, mamy jeszcze dużo do nadrobienia tego powiedzmy średniego poziomu europejskiego, a do najbogatszych krajów w Unii też tam bardzo daleko.
Pan prezes wspomniał o równaniu się do średniego poziomu europejskiego, Polska była na okładce The Economist, jako przykład ogromnego wzrostu. Pukamy do elitarnego grona, wicepremier Radosław Sikorski mówił o zaproszeniu Polski do G20. Polskę stawia się jako przykład rozwoju, ale z drugiej strony nasze pensje nie są jeszcze na zachodnim poziomie. Z czego to wynika? I czy faktycznie przedsiębiorcy czują, że Polska jest w gronie elitarnych gospodarek?
Nazwałbym to propagandą sukcesu. Politycy, szczególnie przy władzy lubią się przechwalać. Oczywiście Polska się rozwija, ale inne kraje rozwijają się szybciej. Już nie będę porównywał do Chin, ale jeżeli popatrzymy na wzrost PKB na przestrzeni ostatnich 15 lat, to zamożność statystycznego Duńczyka wzrosła o 20 000 euro, a Polaka o 7 000 euro. Czyli Duńczycy, Szwajcarzy, czy Niemcy bogacą się szybciej niż Polacy. Oczywiście jak porównamy z innymi krajami, to może nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Dużo swoich szans rozwojowych tracimy.
A dlaczego je marnujemy?
Bo nie umiemy współpracować jako Polacy. Sami sobie przeszkadzamy. Sami tworzymy problemy. Oczywiście zewnętrzne powody też są, bo jesteśmy w Unii Europejskiej i często musimy wdrażać szkodliwe dla rozwoju Polski dyrektywy. Wiele prawa unijnego jest stworzone pod interes tych najbogatszych, co często jest ze szkodą dla nas. Próbuje się to zamaskować dotacjami unijnymi, które bardziej szkodzą Polsce niż pomagają. Jeśli na przestrzeni kilku, kilkudziesięciu lat poddamy to ocenie, to już często pojawiają się opracowania mówiące. że dotacje unijne bardziej nam szkodzą niż pomagają, ponieważ blokują nasz rozwój gospodarczy.
Dlaczego blokują? Przynajmniej ze strony politycznej są raczej wychwalane.
Są wychwalane, bo polityk je przydziela i rozdziela. Jest "dobry, bo on daje", ale przez to Polacy sami nie wytwarzają, nie uczą się. Przez to słabiej rozwijają się polskie firmy. Konkurencja jest zaburzona. Przedsiębiorcy uczą się wypełniać wnioski, a nie konkurować na rynku globalnym. Nie mówiąc o tym, że te dotacje wspomagają jednego, a niszczą konkurencję.
To co trzeba by z tym zrobić?
Żeby Polska się szybciej rozwijała, trzeba budować kapitał społeczny, czyli wszyscy Polacy muszą wziąć odpowiedzialność za rozwój gospodarczy kraju. Nie tylko politycy. Oczywiście im kto wyżej siedzi, tym ma większy na to wpływ, a politycy mają największy, bo tworzą prawo, tworzą regulacje, po których muszą się poruszać przedsiębiorcy. Sędziowie: jeżeli przedsiębiorca jedną trzecią czasu spędza w sądzie, a powinien sprawę mieć załatwioną szybko, to wszystko idzie w cenę produktu, który jest przez to droższy. Dziennikarze: komunikują zasady gospodarki społeczeństwu. Konsumenci: jeżeli konsument swoje pieniądze wyśle do Danii, Niemiec, Chin, czy Ameryki, to te pieniądze idą na wypłaty w tamtym kraju, a nie w Polsce. Więc konsument również ma wpływ na to, czy zainwestuje swoje pieniądze w rozwój naszej gospodarki - i czy w przyszłości będzie miał wyższe wynagrodzenia.
Dzisiaj konsument jest przekupywany niższą ceną. Nie bierze pod uwagę tego, że wydawanie swoich pieniędzy jest również inwestycją - albo w rozwój swojego kraju, gdzie chciałby więcej zarabiać, albo w budowanie chińskiej, niemieckiej czy amerykańskiej gospodarki. Tej wiedzy nie ma.
Mówi się, że kapitał nie ma narodowości. Kapitał ma narodowość, bo te kraje, które mają dużo rodzimych firm globalnych są zamożne. Te kraje, które firm globalnych nie mają są biedne. Firmy globalne są jak armia, która idzie na podbój gospodarczy świata i łup, czyli kapitał ściąga do swojego kraju. Przykładowo, jedna duńska firma MAERSK miała roczny zysk za 2022 rok większy niż całe polskie KPO.
Jest takie określenie jak patriotyzm gospodarczy.
Określenie „patriotyzm gospodarczy nie jest trafne, zawsze sugeruję stosowanie określeń „mądrość gospodarcza" albo "pragmatyzm gospodarczy". Patriotyzm gospodarczy kojarzy się z czymś politycznym, sformułowaniem w walce o wolność. A tutaj chodzi o matematykę. Jeżeli pieniądze, które mam jako konsument wyślę za granicę, to one do mnie nie wrócą. Jeżeli te pieniądze zostawię w kraju, to one do mnie wrócą.
O ile w przypadku elektroniki wiadomo czemu jest tańsza ta z Chin, ze względu na outsourcing. Ale dlaczego dużo produktów zagranicznych jest tańszych w Polsce niż produktów polskich? Jeśli polski producent ponosi np. mniejsze koszty transportu, z czego to wynika?
Koszty transportu to niewiele w cenie produktu. Jednym z większych kosztów w Polsce to nadmiar zbędnych przepisów, które są niepotrzebne, a obciążają cenę produktu. Głośno w mediach mówię, że FAKRO na przestrzeni 35 lat stworzyło 4000 miejsc pracy, jakby nam państwo polskie nie przeszkadzało, to tych miejsc pracy byłoby 8000, a korzyści z skali jakie byśmy uzyskali pozwoliłoby nam płacić pracownikom 30 do 50 proc. więcej. Prosta matematyka i ekonomia, kto nam przeszkadza? Sami sobie przeszkadzamy. Chcę zbudować w tej chwili projekt Siedem Dolin - połączyć ośrodki narciarskie w jeden kompleks, gdzie byłoby ponad 80 km tras bez ściągania nart. Nie potrzeba złotówki od państwa, potrzeba tylko pozwolenia. A Polacy wywożą swoje pieniądze do Austrii na Słowację - a te pieniądze mogłyby zostać w Polsce.
To nie unijne przepisy przeszkadzają, ale ich interpretacja. Chcieliśmy budować w Nowym Sączu halę produkcyjną pod produkcję do Stanów Zjednoczonych, ale nie dostaliśmy pozwolenia. Nie potrzebujemy dotacji - potrzebujemy pozwolenia. Jak wybudujemy bez zezwolenia, to każą nam zburzyć. Kupiliśmy halę w Stanach i uruchomiliśmy tam produkcję. My na tym skorzystaliśmy, bo jeszcze wyszły regulacje Trumpa, ale straciła Polska.
Podczas jednej z rozmów z naszym konkurentem chińskim okazało się, że obiekty, które miał, 20 000 m2 produkcyjnych, wybudowane zgodnie ze sztuką budowlaną, były zbudowane bez pozwolenia. Jak to możliwe? Okazało się, że połowa chińskich firm tak funkcjonuje. Jeśli firma chińska eksportuje, to się jej nikt nie pyta o pozwolenia. Nie ma dodatkowych kosztów, które my mamy, np. na ekspertyzy, opinie, potem kontrole. Ostatnio chciałem zrobić zbiornik retencyjny na wodę opadową. Koszt budowy zbiornika 100 000, a koszt biurokracji niezbędnej do uzyskania pozwolenia 150 000.
Czyli w sumie to co wspominał prezes InPostu Rafał Brzoska, że stąd ta deregulacja właściwie, że polskie przedsiębiorstwa toną w biurokracji.
Można to bardzo prosto zderegulować, ustalając, że w interpretacji prawa ważniejszy jest duch prawa nad literę prawa. Duch prawa jest opisany w preambule. Jeżeli duch prawa jest zachowany, to nie patrzymy na literę prawa, tylko musimy uwzględniać ducha prawa. W polskim prawie liczy się litera prawa. Na preambuły nikt nie patrzy. Jeżeli ustawa nie ma preambuły, to znaczy, że jest niepotrzebna, bo nikt nie potrafił zdefiniować po co ta ustawa jest.
Deregulacja, powoduje to, że jak zmieniamy przepisy, to przedsiębiorcy muszą się ich na nowo uczyć. A jeżeli ważny byłby duch prawa, to wtedy oceniamy to zdarzenie zgodnie z duchem prawa, np. czy pieniądze w budżecie z tego zdarzenia gospodarczego wzrosną czy zmaleją.
Rozmawiał Konrad Karpiuk
