Choć z reformy cieszą się emeryci, powodów do zadowolenia nie mają pracownicy ZUS-u. Zatrudnieni w zakładzie dużo wcześniej narzekali na niskie płace i nadgodziny, które w miesiącu znacznie wykraczały ponad normę, a wygląda na to, że lepiej nie będzie.
Prezes ZUS, Gertruda Uścińska w rozmowie z „Gazetą Wyborczą" zdradza, jakich efektów reformy spodziewa się w placówkach. Z wywiadu można dowiedzieć się kilku przerażających faktów. Na przykład? Obniżenie wieku emerytalnego sprawi, że 9 tys. pracowników urzędu będzie wyrabiać nadgodziny. Niewykluczone, że będą pracować również w soboty.
Zobacz także: 500 Plus dla emerytów. Rafalska zdradza, kiedy program wejdzie w życie
Powodem do narzekań od zawsze była również płaca. Wydawać by się mogło, że nie jest wcale tak źle: średnie wynagrodzenie w ZUS-ie wynosi 4040 złotych brutto. Jest to jednak mniej niż przeciętna średnia krajowa. Co więcej, pensja to obejmuje już nagrody i tzw. trzynastki. Obecnie jednak ponad 23,5 tys. zatrudnionych (tj. ok. 52 proc.) zarabia w urzędzie pomiędzy 2 tys. a 3800 złotych brutto. Są to również osoby z 20-letnim stażem! Od 1. stycznia b.r. wynagrodzenie w ZUS wzrosło do 2150 złotych brutto. Nie jest to jednak nadal powód do zadowolenia...
„Podkreślam, że chciałabym, aby wszyscy pracownicy ZUS zarabiali godnie i by ich wynagrodzenie odpowiadało wykonywanej pracy" - powiedziała w rozmowie z "GW" prezes Uścińska.
Sprawdź również: Rosja: 900 zł mandatu za plakat z hasłem „Zostań weganinem”
Problemem w ZUS-ie są również nadgodziny – ustawowo pracownik może „wyrobić" ich maksymalnie 150 godzin w miesiącu. Media donosiły, że nagminne jest zjawisko przekraczania „normy" w urzędach. Prezes twierdzi natomiast, że średnia przypadająca na pracownika to „niecałe 3 godziny". Pracownicy delegowani na doradców emerytalnych mają z kolei się "zmieścić się" w granicy 8 nadgodzin w tygodniu. W sumie będzie to więc ok. 850 tys. nadgodzin.
Niewykluczone jest, że będzie potrzebne otwarcie Zakładu również w sobotę. Jednak prezes podkreśla, że decydować o otwarciu placówki w dzień dotychczas wolny od pracy będą dyrektorzy oddziałów, a decyzja o przyjściu do pracy w tym dniu będzie dobrowolna oraz dodatkowo płatna.
Na pracę związaną z reformą emerytalną urząd ma mieć „zabezpieczone" 30 mln złotych. Za nadgodziny pracownicy mają otrzymać ok. 1 tys. złotych miesięcznie. Przewidziane mają być także nagrody dla najbardziej aktywnych.
Przeczytaj: Płacimy więcej, a dostajemy mniej. Tak oszukują nas producenci
Skąd więc nagłaśnianie problemu? Może dlatego, że w Zakładzie nadal trwa spór zbiorowy, a zarządzającym urzędem udało się osiągnąć porozumienie dopiero w zakresie jednego z pięciu postulatów - płacy. Pracownicy chcą jednak 700 złotych podwyżki, a dostali w tym roku jedynie 150 złotych. Rząd jasno podkreśla, że podana przez związkowców kwota jest poza ich zasięgiem.
W rozmowie pojawia się również zarzut w odniesieniu do dyrektorów placówek, którzy mają zachęcać osoby posiadające prawo do emerytury do odejścia z pracy. Prezes Uścińska stanowczo zaprzecza, wskazując, że „związki zawodowe muszą jedynie wiedzieć, jakie środki na odprawy (20 tys. złotych na osobę – przyp.red.) zamrozić. (...) Nikogo nie zmuszamy" - powiedziała.
Kolejnym problemem ma być odpowiedzialność cywilna. W związku z przemęczeniem, liczbą nadgodzin i odpowiedzialnością za poniesione błędy urzędnicze, ponad 2060 osób ubezpieczyło się na wypadek błędnych decyzji. Nie chcą płacić z własnej kieszeni za odszkodowania.
Zobacz: Ceny rosną jak szalone. Największe podwyżki od 5 lat!
Prezes ZUS podkreśla, że odpowiedzialność majątkowa za popełniony błąd następuje wtedy, kiedy pracownik dokonał go celowo, z premedytacją, naruszając prawo, a ubezpieczenia tego typu „nie są niczym nowym".
Skutki reformy w Zakładach Ubezpieczeń Społecznych będziemy mogli obserwować od października b.r.
Źródło: /GW