QUIZ PRL: Czym sprzątano w PRL? Komplet punktów zdobędą tylko prawdziwe czyściochy
Polska Rzeczpospolita Ludowa była krajem dziwnych zjawisk, których dzisiaj już nie uświadczycie. Dzisiaj na osiedlach mieszkaniowych odgłos trzepania dywanów słychać sporadycznie. Za komuny niemiłosierne katowanie dywanów trzepaczką, kolejki do trzepania oraz wkurzona młodzież, bo przecież w PRL trzepak był jej klubem, były na porządku dziennym.
W domach, które przetrwały wojnę i zachowały styl, drewniane posadzki w jodełkę polerowano po odkurzaniu za pomocą środka, który nazywał się po prostu „Pasta do posadzek”. Właśnie pastowanie posadzek było najcięższą robotą domową.
Mycie okien ułatwiano sobie używając specjalnych środków, o których skuteczności z czasem dowiedzieli się wszyscy. Szara kostka czegoś, co przypominało beton była przeznaczona „do szorowania powierzchni płaskich” i w związku z tym nazywała się „Pastą do szorowania”. Czyszczenia okien pasta nie miała w rozpisce na opakowaniu, ale właśnie ten środek picował większość peerelowskich okien na dziwny świat.
Kostkę należało zmoczyć, po czym zamazać nią szyby na podobieństwo sklepów z tradycyjnie niepoprawnym napisem „Renament”. Wyschnięty osad ścierało się zmiętym „Żołnierzem Wolności” („Trybuna Ludu” nie nadawała się nawet do tego). Wszystko to trwało krótko, dzięki czemu wnet można było przysiąść przed telewizorem „Agat” albo „Ametyst” i obejrzeć sobie np. „Pancernych” z zajmującym wątkiem miłosnym, Klosa maniacko obmacującego paski w poszukiwaniu mikrofilmów albo „Przygody Psa Cywila” (kultowy do przesytu).
Najgorszym sprzętem, przeznaczonym do odkurzania dywanów, była „Kasia” na kiju. Miała działać na zasadzie zbierania okruszków za pomocą obracających się szczotek. Owszem pierwszy obrót zbierał okruszki, chociaż raczej co trzeci, następny je wyrzucał na dywan. Mimo to odkurzano Kasią, ponieważ coś tam zawsze zebrała. Najdziwniejsze było to, że tego genialnego wynalazku nie było jak wyczyścić, więc na szczotkach Kaś osadzała się z roku na rok historia sprzątania.
Nie było elektrycznych mopów, odkurzaczy wyspecjalizowanych w zbieraniu zwierzęcej sierści ani piorących. Odkurzacze w kształcie wałków były rewelacyjne. Można było też czasem kupić szary prostokątny odkurzacz radziecki służący do wciągania tego, co zostawało po remontach – np. kawałków tynku i betonu. Miał on tak wielką moc, że gdyby sięgnąć rurą do góry, wciągnąłby żyrandol. Miał on jednak jedną zasadniczą wadę: nagminnie wciągał klepki.