QUIZ PRL. Kartki w PRL-u. Pamiętasz takie zakupy?
To był genialny pomysł. Obywatele dostali od rządu dodatkowe źródło dochodu: kartki! Ucieszyli się zwłaszcza ci, którzy w miarę postępowania socjalistycznej gospodarki ku komunistycznemu ideałowi, oduczyli się jeść. Od czasu do czasu żuli suszone grzyby, a z ziemi zaoranej w środku lasu czerpali sobie kiedy chcieli różne płody rolne, np. buraki pastewne i ziemniaki jako stałą dietę dostarczającą dwóch, czy nawet trzech nieistotnych witamin, czy marihuanę na humor i pory na post.
Oni mogli sprzedać od razu wszystkie swoje kartki na żywność, zwłaszcza, że papier powszechnie jedzono (ale i powielano) dopiero w stanie wojennym. Jak się dodało wszystkie kolorowe kartoniki, które dostawali w swoich zakładach pracy i innych instytucjach małżonkowie, do tego kartki na babcię, która może by i jadła, ale nie miała czym, ponieważ opieka dentystyczna w PRL była dalece niewystarczająca, no to się zbierał niezły kapitalik w papierach jakże wartościowych.
Do spekulowania kartkami, za które można było kupić wszystko, czego nie było, trzeba było mieć przysłowiowy łeb jak sklep, a nawet jak supermarket. Należy uzmysłowić skalę zawiłości osobom nie pamiętającym nawet ubiegłego wieku, a które socjalizm uważają za potworny ustrój dlatego, że w PRL nie było telewizorów kolorowych, a te które były, wybuchały. Tytułem wyjaśnienia, kartki pomyślane były tak, żeby się za Chiny Ludowe nie połapać i na wszelki wypadek nie handlować nimi i nie wymieniać się. Ten pomysł rządu oczywiście nie wypalił, podobnie jak idea socjalistycznej odnowy, od której miało nie być odwrotu, a była tylko kupa śmiechu. Przeciętnie niedokształcony Polak szybko nauczył się operować nowymi papierami wartościowymi, których wymiar pasował jak ulał do pustego portfela. Kartki zostały wydrukowane przez mennicę na większość tego, co było niezbędne, np. mięso, wędliny, kaszę, cukier, cukierki, mąkę, masło, tłuszcze, mleko, buty, papierosy, piwo, wino, wódkę oraz proszek do prania i mydło. Bo np. szampon można sobie było zrobić samemu: z płynu „Ludwik” i pustej butelki z napisem „Palmolive”. Ale nawet bez kartki na szampon było tego sporo. Kartki na szampana też nie było, bo przecież były drożdże i woda (jak nie zakręcili).
Z grubsza różnych kartek było 17, zwłaszcza w roku 1981, poprzedzającym przegraną ofensywę na zrzeszonych, sympatyków zrzeszających się oraz ich poglądy. Ale żeby nie było za łatwo, co chwilę zmieniano ich kolory, używając do tego farb, dzięki którym na okrągło dodrukowywano również banknoty, co wpływało na rozkwit inflacji.
Wymienny i gotówkowy handel kartkami kwitł, chociaż sprytne rządowe „policje tajne, widne, idt” i tropiciele czarnego rynku wymyślili, żeby na jednej kartce było kilka różnych artykułów. Np. kartka na mięso miała też kwadraciki na masło i osobno tłuszcze (olej, smalec, margarynę), na kartce na mąkę i kaszę były też elementy do wycinania przeznaczone na papierosy. I to był problem. Bo jeśli ktoś nie palił, nie mógł wymienić swojej kartki z papierosami np. na kartkę na alkohol (chociaż pił, bo pili wszyscy, a zaczynało się za szkolną kotłownią w siódmej klasie). Nie mógł, bo z papierosami musiałby przehandlować kaszę przeznaczoną do przygotowywania kaszy z olejem, niezbędną do przeżycia. Podobnie jak z dymkiem szła mąka, bez której trzeba było całymi dniami stać po chleb lub iść do wyczerpującej roboty w piekarni - i nie spać.
Niestety, nie można było handlować ani wymieniać się samymi kwadracikami, ponieważ z kwadracików rozliczały się sklepy, a obywatele zaopatrywali się całym dokumentem z kratkami wokół, który był imienny, ale sklepowe nie miały uprawnień do sprawdzania dokumentów. Robiono więc tak: kartkę na kaszę, papierosy itd. zamieniało się na kartkę na słodycze, ta chodziła za dwie kartki na mydło i proszek do prania, a za nie można było kupić mydło, a resztę zamienić na całą kartkę na papierosy, kaszę i mąkę. Potem pożyczało się tę kartkę sąsiadowi palącemu jak lokomotywa, on sobie wykupował Sporty, po czym oddawał resztę kartki oraz np. po 120 – 200 zł za każdą wykupioną paczkę. A teraz obliczmy zyski: nadal miało się kartkę z kaszą i mąką, kasę za odstąpione papierosy, za którą można było kupić 6-7 słoików kiszonych ogórków (niereglamentowanych), no i mydło. Oraz bezcenne poczucie przechytrzenia władzy.
Bez kartek można było kupić to wszystko co na kartki, ale po tzw. cenach komercyjnych. Czyli np. w 1976 r. cukier za 26 zł (na kartkę kosztował 5,50). Po miesiącu niewykorzystane kartki traciły termin przydatności, co mobilizowało lud roboczy oraz inteligencję spekulującą do szybkich działań na odcinku wycinków.
Ciekawa sprawa, całkiem osobna, dotyczyła butów na kartki. Te kupony też były terminowe, ale traciły ważność np. po trzech miesiącach. Jeśli więc czas ten zbliżał się ku końcowi, a odpowiednich butów (np. sandałów w rozmiarze 38) nie można było w tym czasie dostać u siebie w obuwniczym ani w sklepach z butami w okolicznych miejscowościach, zamiast damskich sandałów kupowało się np. kalosze nr 43, do których zimą można było włożyć kilka warstw onuc, podkleić podeszwy papierem ściernym i były jak znalazł. Można też było przehandlować za duże kalosze, a zimą mieć problem. A ponieważ w PRL problem był ze wszystkim, jeden problem w tę czy we w tę nie robił różnicy.
Pamiętasz kultowe opakowania z PRL? To prawdziwe dzieła sztuki!
Posłuchaj nostalgicznej rozmowy o dawnym wzornictwie i projektowaniu w kryzysie.
Listen on Spreaker.