Quiz PRL. Jak było na wakacjach?
Patrząc na fale myślało się o tym, jak miło byłoby popłynąć na północ, zejść na ląd i zostać. Patrzącym w przeciwnym kierunku robiło się bezbrzeżnie, bezgranicznie smutno. Wczasy, w domach wczasowych Funduszu Wczasów Pracowniczych, utworzonego niespełna 2 lata po wojnie, oraz w zakładowych ośrodkach wczasowych, były priorytetem władz. Równolegle likwidowano analfabetyzm, aby mogły spełnić swoją rolę rozkłady jazdy pociągów, wiozących Polaków tam, dokąd sami by nie pojechali. Centralna Rada Związków Zawodowych podjęła po wojnie uchwałę, zgodnie z którą „najpiękniejsze regiony kraju powinien poznać i górnik, i nauczyciel”. Rejony górskie i nadmorskie wkrótce stały się placami budowy ośrodków wczasowych. Na początku lat 70. poza ośrodkami zaczęły wyrastać w lasach domki kempingowe, dwa razy mniejsze od baraków, z pryczami zamiast łóżek i miednicą z wiadrem zamiast łazienki. Budowane z płyty paździerzowej, przeciekały i zalatywały pleśnią. Choć trudno było zrobić w nich krok bez wpadnięcia na ścianę, były „kolejnym krokiem ku uwczasowieniu obywateli”.
ZOBACZ TAKŻE: Quiz PRL: Wakacje nad morzem w PRL. Czy pamiętasz jak to było?
W ośrodkach wczasowych obowiązywała socjalistyczna elegancja, łącząca marmur schodów z olejnymi lamperiami w kolorze kojarzącym się z problemami osób nieprzywykłych do zbiorowego żywienia. Można było wylądować w pokoju łóżko w łóżko z kimś powiązanym jedynie branżowo. Łazienka była jedna na piętro. Ostatnim z kolejki pod prysznic zapewniano lodowate kąpiele hartujące. Stolik w pokoju uznawano za dodatek demoralizujący, skłaniający do hazardu. Większość wczasowiczów, „gdyż nie miała co robić”, gromadziła się więc w świetlicy przed telewizorem.
ZOBACZ TAKŻE: Wakacje w PRL o smaku lodów Bambino. Tak wyglądały kiedyś wczasy zorganizowane
Rocznik statystyczny z 1978 roku odnotował, że z dwutygodniowych wczasów zorganizowanych skorzystało 4,5 miliona Polaków. Ale w tych samych latach 70., Polak przywykły do wyjazdów wczasowych, miał już odwagę aby z FWP nie korzystać. Nawet jeśli nie stać go było na Grand Hotel w Sopocie, jechał do kwatery prywatnej do Ciechocinka, gdzie wstawał i jadał kiedy chciał, sypiając i integrując się z tymi, których sobie wybrał.