Kulisy operacji Samum
Nie ma potwierdzenia, że tym kryptonimem nazwano operację wydostania z Iraku Amerykanów. - Mówiliśmy po prostu o „ewakuacji" – przyznał po latach płk. Andrzej Maronde, jeden z dwóch bohaterów tej akcji. Prawdopodobnie zyskała taki przydomek dzięki filmowi Pasikowskiego.
Nie było jednak filmu i niezwykłego dokonania polskich oficerów, gdyby nie szóstka amerykańskich agentów CIA i dwóch innych amerykańskich służb. W 1990 r. krótko przed wkroczeniem armii Saddama Husajna, na granicy Kuwejtu z Irakiem śledzili oni ruchy wojsk dyktatora. 2 sierpnia nad ranem armia iracka przekroczyła granicę. Po trzech godzin okupowała już całe terytorium. Szóstka Amerykanów znalazła się w pułapce. Zdołali się przedostać do Bagdadu, ale granice kraju zostały zamknięte i musieli czekać na okazję do ucieczki. Zdemaskowanie oznaczało dla nich wyrok śmierci.
Zobacz koniecznie: Święto Wojska Polskiego. Z takim wyposażeniem armia nie potrzebuje cudu [GALERIA]
Dyplomaci USA w Iraku byli stale obserwowani, więc nawet nie mogli się spotkać z ukrywającymi rodakami. Waszyngton musiał więc znaleźć chętnych do wyciągnięcia swoich ludzi. Kolejno odmawiały im Francja, Niemcy czy Wielka Brytania. W desperacji proszono nawet nawet oficjalnego jeszcze wówczas wroga – Moskwę. Zgodziła się Polska. Przedstawiciele służb widzieli w tym szansę dla nawiązania kontaktów z zachodnimi służbami, a politycy na dobry startu na drodze ku akcesji w NATO.
13 października do Bagdadu pod fałszywym nazwiskiem w roli dyplomaty, przylatuje płk Gromosław Czempiński. Na miejscu był już płk Andrzej Maronde. Datę na ewakuację ustalono na 25 października. Polacy musieli zdecydować, którędy przekroczą granicę. Z oczywistych względów odrzucono podróż samolotem - lotniska były zbyt dobrze pilnowane. Podobanie jak granica z Jordanią. Jednym kierunkiem pozostawała granica z Turcją na północy (reszta sąsiadów Iraku nie byłaby bezpiecznym miejscem dla Amerykanów). Czempiński do Bagdadu przywiózł ze sobą 6 fałszywych polskich paszportów. Na miejscu okazało się, że nie ma w nich wiz wyjazdowych. Bez nich dokumenty były bezużyteczne.
Co gorsza, oprócz wiz w paszportach, musiały się one znaleźć w irackiej bazie danych, która funkcjonowała na każdym punkcie kontrolnym na autostradach. Wówczas Irak dzięki zachodnim koncernom był miał dobrze skomputeryzowaną administrację. Ratunkiem okazała się znajomość Czempińskiego z 30-letnią Irakijką, która załatwiła wizy. W jaki sposób to zrobiła i jak ją do tego przekonał? Tego nigdy nie zdradził. Do polskiej ambasady w Iraku przyszła depesza, że Czempiński nie może brać udziału w akcji, w obawie przed konsekwencjami wpadki polskiego dyplomaty z amerykańskimi szpiegami.
Sprawdź też: Święto Wojska Polskiego. Terytorialni dostaną karabiny w 100 proc. polskiej konstrukcji [ZDJĘCIA]
Co więcej, Czempiński nie mógł po Iraku podróżować z paszportem dyplomatycznym, bo tylko tak wolno było udać się jedynie na wycieczkę do Babilonu. Dlatego z ambasady pożyczył paszport pracowniczy Polaka, który złożył go z prośbą o przedłużenie, a wyglądem przypomniał pułkownika. Zgodnie z planem o świcie ruszyły dwa auta. Pierwszym kierował Gienek – zaufany człowiek Maronde, pracownik jednej z polskich firm. Obok niego jechał Czempiński, a z tyłu trójka Amerykanów. W drugim wozie był Jurek, poproszony o pomoc w ostatniej chwili – też pracował w Iraku. Z tyłu reszta Amerykanów.
Tu zaczynają się spore rozbieżności. Najbardziej znana wersja zdarzeń – utrwalona też u Pasikowskiego (choć tam Amerykanie jechali autobusem), mówi o tym, że Polacy spili Amerykanów, bo na przejściu granicznym wartę miał Irakijczyk po studiach w Polsce. Żeby uniknąć wpadki przy wypowiadaniu polskich nazwisk mieli bełkotać po spożyciu lub po prostu spać. Na granicy nie było też żołnierza mówiącego po polsku. Wszyscy bezpiecznie dotarli do Turcji, a Polacy wrócili do Bagdadu. Czempiński w roli dyplomaty, wkrótce powrócił do Polski. W podziękowaniu za heroiczny wyczyn, rząd Stanów Zjednoczonych anulował Polsce połowę długu, zaciągniętego w czasach PRL-u.