Jak czytamy w “Rzeczpospolitej”, NIK wzięła pod lupę nagrody urzędników i polityków w KPRM po nagłośnieniu sprawy z premiami w rządzie PiS przez posła Krzysztofa Brejzę z Platformy Obywatelskiej. Ówczesna premier Beata Szydło przyznała sobie sama 65 tys. zł, a innym członkom rządu nawet po 82 tys. zł.
Łącznie z Szydło, czworo ministrów-członków Rady Ministrów (Elżbieta Witek, Mariusz Kamiński, Beata Kempa i Henryk Kowalczyk), oraz 12 wiceministrów z KPRM, otrzymało w ubiegłym roku 918 tys. zł.
Dzięki posłowi Brejzie dowiedzieliśmy się o tym już w lutym br. Jednak kontrola NIK pokazała, że z tej puli premie miały również trafić do innych urzędników - w urzędach centralnych i wojewódzkich. Jak widać, dla nich nie starczyło albo po prostu im się nie należało.
Według NIK, w 2016 r. na nagrody dla najważniejszych osób w państwie tzw. VIP, wydano już 3,5 mln zł, z czego 1,2 mln zł popłynęło do ministerstw. Rok później te kwoty jeszcze wzrosły! Było to odpowiednio: 8,6 mln zł i 5,5 mln zł!
- W dokumencie NIK stwierdza, że „do części nagród istnieją pisemne uzasadnienia, a do części nie". Kontrolerzy piszą też, że „comiesięczna wypłata środków (..) może wskazywać, że świadczenie to nie miało charakteru nagrody, tylko było swoistym dodatkiem do wynagrodzenia zasadniczego - czytamy w "Rz".
Sprawę publicznie skomentował premier Mateusz Morawiecki, który przyznał, że “wszystkie nagrody ministrów zostały przekazane na cele charytatywne”. - Ten temat uważam za zamknięty - dodał. Szef rządu słowem nie odniósł się do szokujących ustaleń NIK, a jedynie w swoim stylu skrytykował poprzedników.