Po przejęciu przesyłek sądowych przez Pocztę Polską podnoszony był często argument, że państwowa spółka, w przeciwieństwie do prywatnego InPostu dba lepiej o swoich pracowników i zatrudnia ich w oparciu o stabilną umowę o pracę. Dlaczego zatem punkt przetargu dotyczący właśnie takowych umów budzi tak wiele zastrzeżeń?
Jak powiedział nam Grzegorz Kurdziel, członek zarządu Poczty Polskiej sednem odwołania jest fakt, że owy zapis dotyczy Poczty Polskiej jako całości. Spółka nigdy nie miała 100 proc. zatrudnionych na umowach o pracę. To niemożliwe. Nawet za PRL-u zatrudniano studentów, którzy pomagali w okresach wzmożonej aktywności placówek pocztowych. Dzieje się tak również dzisiaj, osoby na umowach zlecenie zatrudniane są głównie w czasach szczytów pocztowych, na przykład w okresie Świąt Bożego Narodzenia.
- Zatrudniamy okolo 98 proc. osób na umowach o pracę. Pozostałe osoby są właśnie zatrudniane podczas szczytów pocztowych, zewnętrzni kurierzy oraz więźniowie – mówi Grzegorz Kurdziel.
I to właśnie wspomniani więźniowie budzą wiele zapytań. Zdaniem „Gazety Wyborczej” istnieje ryzyko, że skazani będą pracować przy obsłudze przesyłek listowych. Jak zapewnia nas Grzegorz Kurdziel nie ma takiej możliwości. Więźniowie pracują w oparciu o umowę Poczty Polskiej ze Służbą Więzienną i są wśród tych 2 proc. pracowników nie zatrudnianych na etatach. Nie pracują jednak oni przy obsłudze jakichkolwiek przesyłek, w tym sądowych. Skazani najczęściej zajmują się paczkami gabarytowymi w węzłach rozdzielczych.
- Więźniowie nie mają dostępu do żadnych listów, w tym sądowych obsługiwanych przez Pocztę Polską. Jako pracodawca jesteśmy zadowoleni ze współpracy ze Służbą Więzienną. Nasze odwołanie dotyczy Poczty Polskiej jako całości, a nie kwestii zatrudnienia więźniów przy przesyłkach sądowych – dodaje Kurdziel.