Za nami (poza miejscami, gdzie odbędzie się II tura) wybory samorządowe 2018, poprzedzone zaciętą kampanią wyborczą. Choć na oficjalne wyniki przyjdzie nam poczekać to wstępne sondaże nie dają złudzeń – PiS wygrywa, ale koalicja złożona m.in. z działaczy PO i Nowoczesnej zdobyła większe aglomeracje.
Poza rekordową frekwencją (ok. 51,3 proc., co jest najwyższym wynikiem w historii wyborów samorządowych) tegoroczna „batalia” polityczna była też rekordowo droga. Według wstępnych obliczeń Krajowego Biura Wyborczego, za wybory samorządowe 2018 podatnicy zapłacili ok. 455 milionów złotych. To ogromna suma zwłaszcza, że poprzednie takie wybory kosztowały nas ok. 240 milionów złotych. Skąd taki wzrost?
- Wzięłam pod uwagę i wzrost ceny paliwa, i ceny papieru, usług – tłumaczyła „Super Expressowi” przed wyborami szefowa KBW Magdalena Pietrzak.
Co jednak najistotniejsze, na tym wydatki obywateli związane z wyborami się nie kończą. Wkrótce przyjdzie czas na opłacanie wszystkich radnych. Oficjalnie nie jest to pensja, ale samorządowcy mogą pobierać dietę i, w praktyce chętnie z tego korzystają.
W miejscowościach do 20 tys. mieszkańców taka dieta wynosi od niecałych 1350 złotych do ponad 2000 złotych. Duże lepiej jest w większych aglomeracjach czy sejmikach wojewódzkich – tam radny może liczyć na niemal 2700 złotych za, de facto, kilkanaście godzin pracy w miesiącu. Jeszcze więcej dostać mogą prezydenci miast, wójtowie czy burmistrzowie. W ich przypadku to ponad 12 500 złotych co miesiąc.
Ile więc będą kosztować nas samorządowcy? Za niemal 47 tys. radnych i prawie 2,5 tys. prezydentów czy burmistrzów co miesiąc zapłacimy, uśredniając, ponad 125 milionów złotych. W skali roku będzie to przeszło 1,5 miliarda złotych, a za całą kadencję z naszych kieszeni do samorządowców może „wypłynąć” suma przekraczająca 6 miliardów złotych.