Szokujący proceder. 5 tys. zł za dyplom; 800 zł za maturę
„Wszyscy znamy ludzi, którzy oszukują i wyłudzają pieniądze poprzez oferowanie różnego rodzaju dyplomów i świadectw. Sama dałam się nabrać. Najpierw wydałam 800 zł na pseudoświadectwo maturalne, gołym okiem było widać, że zostało po prostu wydrukowane w domu. Drugi raz zostałam oszukana na 1500 zł. Niby oferowali legalny wpis, ale on nigdy nie pojawił się” – poniedziałkowa „Gazeta Wyborcza” cytuje znalezione w internecie ogłoszenia z rynku fałszywych dokumentów.
Gazeta informuje, że wg ogłoszenia autorka wpisu Domi1990 z pomocą koleżanki znalazła dobre dojście, dzięki czemu była w stanie zorganizować świadectwo szkolne, i że odebrała je osobiście w szkole, sama dyrektorka jej wręczyła dokument.
„Zapłaciłam w sumie 5000 zł. Była to dla mnie ogromna suma, ale było warto, bo w końcu znalazłam osobę, której można zaufać” – cytuje „GW” i dodaje, że w poście jest podany dokładny namiar na osoby świadczące podobnego rodzaju usługi.
"Czy można u państwa zrobić dyplom SGH? (...) I najważniejsze: na ile on będzie podobny do oryginału? 70 proc.? 80 proc.? 90 proc.?" - zapytał podczas prowokacji autor tekstu w "GW". "Jak oryginał i na oko nikt nie rozpozna, ale jak będzie wpis, to wszystko jest w systemie i jest na 100 proc. legalny i prawdziwy" - cytuje otrzymaną odpowiedź dziennik.
Skąd pochodzą wzory takich dokumentów? Jak wskazuje "GW" zgodnie z art. 34 ust. 1 ustawy o dokumentach publicznych, uczelnia (jako emitent dokumentów publicznych) ma obowiązek umieszczenia na swojej stronie obowiązujących wzorów dokumentów publicznych.
Zdaniem „GW”, nie można się jednak dziwić pędowi społeczeństwa do dyplomów, skoro „nasza klasa polityczna wykazuje nimi ponadprzeciętne zainteresowanie”.
„Ministra ds. równości Katarzyna Kotula prezentowała się na stronach Sejmu jako magistra filolologii angielskiej po renomowanym Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (rzeczywiście studiowała tam, ale magisterki nie zrobiła). Kiedy sprawa wyszła na jaw, stwierdziła, że to błąd, wniosła o jego sprostowanie” – pisze „GW”.
Jak czytamy w oświadczeniu SGH: "z niepokojem i największym zdumieniem przeczytałem artykuł, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” opisujący proceder fałszowania dyplomów wyższych uczelni" - pisze Sielski z SGH w oświadczeniu.
"Chciałbym podkreślić, że Szkoła Główna Handlowa w Warszawie nie ma nic wspólnego z opisanym przez „Gazetę Wyborczą” nagannym procederem i nie ma o nim żadnej wiedzy. Władze uczelni uważają, że w pierwszym rzędzie przestępstwem opisanym w artykule powinna zająć się prokuratura" - uważa Sielski z SGH.
Rzecznik SGH podkreśla, że tekst narusza dobre imię Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
-„Gazeta Wyborcza” pozwoliła sobie na użycie nazwy naszej uczelni w tytule artykułu, mimo że dotyczył on sprzedaży i kupowania fałszywych dyplomów wyższych uczelni, świadectw maturalnych i innych dokumentów – procederu, który z całą stanowczością władze uczelni potępiają" - zaznacza rzecznik SGH.
Sielski dodaje, że Szkoła Główna Handlowa w Warszawie jest renomowaną uczelnią. Ze szczególną troską dbamy o wartość naszych dyplomów.