Hierarchia w świecie walut
Niemal nieustanne zmiany dotyczą wszystkich par walutowych, przekładając się na różne dziedziny życia, nawet jeśli sami nie wyjeżdżamy za granicę i nie kupujemy towarów bezpośrednio w sklepach internetowych z innych państw. Nie wszystkie waluty na świecie cieszą się jednakowym zainteresowaniem i podlegają tym samym regułom. Gdyby tak było, zachodzące zmiany kursów byłyby powtarzalne i łatwe do przewidzenia.
Królem walutowego świata jest dolar amerykański, za którym stoi najpotężniejsza gospodarka świata. W USD wycenia się surowce, gromadzi strategiczne rezerwy narodowych banków centralnych i przeprowadza międzynarodowe transakcje. Ważne role na walutowej scenie odgrywają też m.in. euro, czyli waluta najbogatszych unijnych gospodarek, funt, jen, ale także np. frank szwajcarski, czyli jednostka monetarna państwa, w którym mieszka kilkakrotnie mniej osób niż w wielu pojedynczych metropoliach.
Rozmiar ani liczba ludności kraju nie mają tu jednak znaczenia. Liczy się to, że CHF należy do topowej dziesiątki walut świata pod względem międzynarodowego obrotu.
– Próżno w tym gronie szukać złotego, który wraz z forintem, koroną czeską, ale też np. realem brazylijskim należy do walutowej II ligi, czyli koszyka tzw. gospodarek wschodzących (emerging markets). To kategoria istotna z perspektywy inwestorów – wyjaśnia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.
Od ryzyka do strachu, czyli dwa główne motywy inwestorów
Co wpływa na kursy walut? Krótką i trafną odpowiedź da się zawrzeć w dwóch słowach: popyt, podaż. Więcej miejsca musi zająć kwestia czynników napędzających zapotrzebowanie na np. dolary, euro, funty, złote itd.
W zawsze względnych realiach światowego spokoju i równomiernego rozwoju inwestorzy stają się skłonni do ryzyka. Lokują więc swoje kapitały właśnie w walutach gospodarek wschodzących, jeszcze nie w pełni rozwiniętych i stosunkowo niestabilnych. Tam bowiem mogą spodziewać się wyższego zysku z inwestycji. Złoty, a wraz z nim inne waluty z grupy koszyka EM, mogą wówczas cieszyć się popytem i zyskiwać na wartości, co jednocześnie pozwala wyodrębnić czynnik wpływających na kursy walut.
– Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy świat ogarnia niepokój. Rosja napada na Ukrainę, wiele mocarstw staje po różnych stronach konfliktu, obkładając się embargiem, a na giełdach drożeją surowce energetyczne. Kapitał niemal w mgnieniu oka odpływa wówczas z rynków wschodzących, cumując w tzw. bezpiecznych przystaniach. Na walutowym rynku są nimi zarówno dolar amerykański, jak i jen czy frank. Inwestorzy nie liczą w takich działaniach na zyski, tylko starają się chronić kapitału przed stratami. Niemniej jednak napędzany inwestorskim strachem popyt na USD, CHF czy JPY rośnie. Waluty te zyskują względem innych, zwłaszcza tych najbardziej ryzykownych, a strach staje się kolejnym elementem układanki popytu i podaży – analizuje ekspert fintechu.
Mocne karty banków centralnych
Inflację utrzymującą się na poziomie ok. 2 proc. zwykło się określać mianem zdrowej i korzystnej dla rozwoju gospodarki. Kiedy jednak dynamika wzrostu cen towarów i usług staje zbyt niska lub zbyt wysoka, do gry wkraczają banki centralne. Podnosząc lub obniżając stopy procentowe, instytucje te starają się skierować inflację na właściwe tory. Nie są to jednak zabiegi ani łatwe, ani oczywiste, a oczekiwanie na efekty może trwać nawet kilka lat.
– Wątek inflacyjny zajmuje ważne miejsce na liście czynników rzutujących na kursy walut. Jego znaczenie rośnie, gdy w parze walutowej np. USD/GBP, dochodzi do wyraźnej różnicy w poziomach inflacji w dwóch gospodarkach. Z jednej strony notowania waluty kraju, który nie może sobie poradzić z rosnącą inflacją, są skazane na straty. Z drugiej jednak strony skuteczne zwalczanie inflacji poprzez wyższe stopy procentowe w danym kraju w stosunku do innego mogą powodować wzrost rentowności obligacji skarbowych. Zachęca to inwestorów do lokowania kapitału w kraju o wyższych stopach procentowych. W największym uproszczeniu można to porównać do gospodarstw domowych szukających najatrakcyjniejszego oprocentowania w różnych bankach. Wyższe stopy procentowe mogą wzmagać popyt na walutę kraju, do którego kapitał ten przypływa. Zwiększony popyt wiąże się z kolei z wyższą ceną. Stąd waluta w takim przypadku zyskuje na wartości, tyle że jest to w pewnym sensie broń obosieczna. Zbyt wysoki poziom stóp procentowych w dłuższej perspektywie negatywnie wpływa bowiem na gospodarkę i może prowadzić do krachu, którego następstwem stanie się lawinowa przecena waluty – komentuje Bartosz Sawicki z Cinkciarz.pl.
Rynkowe oczekiwania – nie warto ich lekceważyć
Na wycenę waluty wpływają także oczekiwania co do jej przyszłej wartości. Eksperci opierają się w tej materii na aspektach politycznych i gospodarczych, uwzględniają zapowiedzi o zmianach stóp procentowych czy poziomu inflacji. W krótkim okresie to właśnie ten czynnik może decydować o znacznych wahaniach kursów walut.
Przykład z ostatnich miesięcy. Rynkowe oczekiwania w większości były zgodne, że we wrześniu Narodowy Bank Polski obniży stopy procentowe o 25 pkt bazowych. Tymczasem ogłoszona decyzja o obniżce rzędu 75 pkt bazowych znacznie zaskoczyła zarówno ekonomistów formujących swoje oczekiwania, jak i inwestorów. W efekcie złoty w zaledwie kilka godzin poniósł spore straty względem większości walut, a importerzy czy też turyści wybierający się za granicę musieli zapłacić więcej, wymieniając PLN np. EUR czy USD.
– Rynek walutowy to rynek oczekiwań odnośnie do rozwoju sytuacji gospodarczej, polityki pieniężnej i fiskalnej, cen surowców. Dla inwestorów od tego co tu i teraz ważniejsza jest przyszłość w horyzoncie nawet kilku kwartałów. Zmiennych jest wiele, a złożoność kształtujących je procesów jest ogromna. W rezultacie oczekiwania są płynne, a sytuacja na rynku walutowym i postrzeganie poszczególnych walut potrafi się tak często zmieniać – wyjaśnia analityk Cinkciarz.pl.
Wszystko płynie
Dane o bilansie handlowym poszczególnych gospodarek, publikacje ważnych odczytów ekonomicznych, zmiany rządów, zapotrzebowanie na surowce energetyczne – to kolejne czynniki zmian kursów walut. Z różną intensyfikacją zachodzą one niemal nieustannie, przez 24 godziny na dobę i pięć dni w tygodniu. Wystarczy zajrzeć na stronę lub aplikację mobilną fintechu Cinkciarz.pl, by dostrzec, że dosłownie co kilkadziesiąt sekund aktualizują się relacje między dolarem i euro, złotym i funtem, frankiem i jenem itd. Aby poznać bieżące kursy, można skorzystać z darmowego, wygodnego kalkulatora walutowego.
Zmiany w kursach są odzwierciedleniem agregowanych przez największe agencje ekonomiczne (np. Bloomberg i Reuters) informacji o międzybankowych transakcjach (będących pochodną zapotrzebowań obywateli, firm i instytucji na różne waluty) kupna i sprzedaży jednych jednostek monetarnych za drugie. W największym uproszczeniu każdy z nas może przyczyniać się do zmian kursów walut. Wystarczy pójść do kantoru lub skorzystać z usług fintechu, aby wymienić np. funty na franki. Jeśli podobnych transakcji zbierze się więcej i nabiorą one potężnej skali, kantor lub fintech zgłosi u swojego dostawcy zwiększony popyt na CHF oraz nadpodaż GBP. Dostawca z kolei będzie się starał dokonać adekwatnej transakcji na rynku międzybankowym. Oznacza to, że upłynni funta, by pozyskać franki, licząc się z tym, że reakcją rynku fx będzie obniżenie wartości GBP i wzrost wartości CHF.
Wymiana ta nie zachodzi w scentralizowanym miejscu, np. giełdzie i w sposób regulowany przez jeden organ, mimo to dzienne obroty na rynku forex wynoszą według najświeższych badań Banku Rozrachunków Międzynarodowych aż 7,5 biliona dolarów dziennie.
Do wspomnianych transakcji dochodziło oczywiście jeszcze przed erą internetu, ale nieco wolniejszy przepływ informacji sprawiał, że kursy walut zmieniały się wówczas rzadziej. Bankowi dealerzy z różnych centrów finansowych handlowali walutami, łącząc się telefonicznie. Dziś można obserwować niemal nieustający potok kwotowań. Ruch na rynku zamiera po zamknięciu handlu (od piątku o godz. 23.00 do niedzieli o godz. 23.00 polskiego czasu) oraz w święta.
Każda z setek milionów transakcji staje się elementem popytu i podaży, jedną z kropli łączących się w strumienie rynkowych trendów, np. wzrostu wartości dolara czy też gasnącego popytu na euro. W pierwszej kolejności reagują na to banki, a za nimi podążają kantory stacjonarne.
– Rynek FX jest tak ogromny i płynny, że ceny poszczególnych walut, także wyliczane na podstawie notowań innych par walutowych, muszą się zgadzać. W przeciwnym razie natychmiast dochodziłoby do tzw. arbitrażu przywracającego poprawne kursy – podsumowuje analityk Cinkciarz.pl.
Źródło: Cinkciarz.pl