Historia wielkich marek. Rolex – zegarki, których nazwę wymyślił… dobry duch!

2016-12-03 9:00

Francja, środek 2007 r. Do rozentuzjazmowanego tłumu wychodzi elegancki, niewysoki mężczyzna. O jego bezpieczeństwo dbają barczyści ochroniarze. I nic dziwnego, bo w końcu rzeczonym VIP-em jest Nicolas Sarkozy, nowo wybrany prezydent. Kiedy głowa państwa z uśmiechem ściska dłonie wyborców, na nadgarstku błyszczy piękny rolex. Sarkozy, nie chcąc, by jego drogi zegarek kłuł ludzi w oczy, odpina pasek i przekazuje cacko ochroniarzowi. Cała ta sytuacja dobitnie podkreśla odbiór marki Rolex jako prestiżowej, dla posiadaczy dużych pieniędzy. W jaki sposób ta firma osiągnęła taką renomę?

Jeśli uważnie śledzicie nasz cykl o pochodzeniu wielkich marek, dobrze już wiecie, że za ich założycielami bardzo często stoją skomplikowane życiowe historie. Nie inaczej jest w przypadku twórcy marki Rolex, Hansa Wilsdorfa. Postać ta jest dość tajemnicza. Z niewiadomych względów do naszych czasów zachowało się tylko kilka jego zdjęć, a informacje o jego wczesnym życiu są lakoniczne. Co ciekawe, mimo że nie jest ich wiele, pochodzą z pierwszej ręki, bo spisał je sam Wilsdorf. „Urodziłem się 22 marca 1881 r. w protestanckiej rodzinie, jako drugi syn z trojga dzieci. Moja matka umarła przedwcześnie, zaraz za nią śmierć zabrała ojca. I tak, mając 12 lat, zostałem sierotą” - czytamy w jubileuszowym zbiorze informacji o marce, który został wydrukowany w 1946 r. - zaledwie w tysiącu egzemplarzy, najpewniej z przeznaczeniem dla sprzedawców zegarków Rolexa.ZOBACZ TEŻ: Historia wielkich marek. Wedel - firma tak popularna, że jej nazwą witał się królZ innych źródeł możemy dowiedzieć się, że rodzinnym miastem Wilsdorfa było bawarskie Kulmbach, niekojarzone raczej z produkcją zegarków, ale piwa. Inną cechą charakterystyczną miasta, jak i całego regionu, było katolickie wyznanie mieszkańców, przez co mały Hans, jako protestant, był traktowany jak wyrzutek i musiał się zmagać z przykrymi docinkami kolegów. Jego dziadek założył sklep z narzędziami, który przejął po nim ojciec Hansa. Liczył na to, że będzie mógł kiedyś obserwować, jak biznes przejmuje jego syn, ale jak już wiemy, plany te pokrzyżowała śmierć (w żadnym ze źródeł, do których dotarłem, nie znalazłem informacji, jak zmarli rodzice Hansa). Osierocone rodzeństwo Wilsdorfów trafiło pod opiekę braci swojej matki, którzy postanowili sprzedać dobrze prosperujący sklep, aby móc sfinansować edukację dzieci.

Poliglota z internatu

Tak Hans trafił do prestiżowej szkoły z internatem w Coburgu. Od początku wykazywał szczególne zdolności w kierunku przedmiotów ścisłych i języków obcych. Wilsdorf sam pisał później, że nie miał do wujków pretensji o umieszczenie go w internacie, a decyzja ta przyczyniła się do jego sukcesu, bo zmusiła go do samodzielności od najmłodszych lat. Przyszły twórca marki Rolex przebywał w szkole do ukończenia osiemnastego roku życia. Doświadczenie zaczął zdobywać w Genewie - w firmie zajmującej się handlem perłami - a po roku trafił do szwajcarskiego przedsiębiorstwa Cuno Korten, które trudniło się eksportem zegarków. Pracował tam jako sekretarz, odpowiadał też za anglojęzyczną korespondencję firmy (Wilsdorf biegle władał niemieckim, francuskim i angielskim właśnie).To w tej firmie Hans nabył umiejętności, które później pozwoliły mu zbudować sukces własnej marki. Podpatrywał, jak buduje się zegarki, nawiązywał też kontakty z najważniejszymi osobami w branży. Po trzech latach pracy Wilsdorf zdecydował się na przeprowadzkę do Londynu i podjęcie nowych wyzwań zawodowych. Ponownie zatrudnił się w firmie konstruującej zegarki. „Stałem się na tyle pewny siebie, że w 1905 r., mając 24 lata, postanowiłem otworzyć własny biznes, mając poczucie, że jestem już do tego odpowiednio przygotowany” - wspominał Wilsdorf. Tak powstało przedsiębiorstwo Wilsdorf & Davis, które Hans założył wraz ze swoim szwagrem, Alfredem Davisem. Obaj panowie dzielili się zdobytym doświadczeniem – Hans znał świat zegarków od podszewki, Alfred dobrze orientował się w finansowych zawiłościach.

Rolex wyparł Lusitanię

Początkowo firma nie budowała własnych czasomierzy. Sprowadzała do Londynu ze Szwajcarii gotowe mechanizmy i umieszczała w kopercie zegarka. Później takie cacko trafiało do salonów brytyjskich jubilerów, którzy sprzedawali je pod własną marką. To irytowało Wilsdorfa. Chciał, by zegarki były sygnowane nazwą jego firmy, ale było to sprzeczne z angielską tradycją, według której producent zegarka nie umieszczał swego logotypu ani na tarczy, ani na mechanizmie. Wilsdorf postanowił to zmienić i stworzyć nazwę marki, która szybko wpadałaby w ucho, w każdym języku brzmiała tak samo i była na tyle krótka, by oprócz niej na zegarku mieściło się też logo sprzedającego go zakładu jubilerskiego. Mało brakowało, a dziś na całym świecie znana byłaby nie marka Rolex, a… Lusitania. W 1907 r. Wilsdorf otworzył swoje przedstawicielstwo w Szwajcarii. Było to świetną okazją do stworzenia nowego znaku towarowego. Przedsiębiorcy przyszła do głowy Lusitania, gdyż takie imię nosił zwodowany rok wcześniej brytyjski transatlantyk – niesamowicie szybki, niezawodny i luksusowy. Wilsdorf prędko jednak pomysł porzucił i już w 1908 r. zrodził się Rolex.Do dziś nie wiadomo, skąd właściwie wzięło się to słowo i co oznacza. Według jednej z popularniejszych wersji nazwa była inspirowana francuskim wyrażeniem „hoRLOgerie EXquise”, czyli „doskonałe zegarmistrzostwo”, ale sam twórca wyjaśniał jej pochodzenie działaniem sił nadprzyrodzonych. Wilsdorf przez jakiś czas bawił się literami alfabetu, układając je w rozmaite frazy, kierując się jedynie tym, by zestawienie dobrze brzmiało. Żadna jednak nazwa mu nie odpowiadała. Z kłopotu wybawił go ponoć dobry dżinn, który pewnego dnia, podczas przejażdżki omnibusem konnym, wyszeptał mu do ucha słowo „rolex” i właśnie ta nazwa została zarejestrowana. Podobnie tajemnicze jest pochodzenie słynnej korony, czyli logo marki. Wiadomo tyle, że została ona opatentowana w 1925 r. Zwieńczona jet pięcioma perłami, najpewniej dlatego że tyle palców ma ludzka dłoń. Teza ta jednak nigdy nie została potwierdzona przez firmę, ale może być prawdopodobna, bo to przecież na zegarkach naręcznych Rolex zbudował swoją potęgę.

Dżentelmeni bez zegarka

Kiedy Wilsdorf i Davis zaczynali działalność, na rynku dominowały zegarki kieszonkowe, noszone na łańcuszkach albo w skórzanych etui. Zegarki naręczne już wtedy istniały, ale korzystały z nich wyłącznie panie. Krążyło nawet powiedzenie, że prawdziwy dżentelmen prędzej włoży spódnicę, niż zegarek na rękę, ale Wilsdorf zupełnie się tym nie przejmował. Marzył o popularyzacji zegarków naręcznych i nawiązał współpracę z dostawcą produkującym niezwykle trwałe mechanizmy w szwajcarskim Bienne. Później został zresztą udziałowcem w fabryce, stając się tym samym producentem zegarków, nie tylko właścicielem firmy odpowiedzialnej za ich montaż i dystrybucję. Decyzja o współpracy okazała się strzałem w dziesiątkę. Naręczne zegarki Rolex były tak znakomite, że w 1910 r. jako pierwsze w historii konstrukcje tego typu otrzymały certyfikat jakości, a cztery lata później dostały nagrodę potwierdzającą ich doskonałą precyzję. W tej kategorii także były pierwsze, bo wcześniej rygorystyczne testy przechodziły jedynie czasomierze okrętowe!To bez wątpienia przysłużyło się do popularyzacji marki. W 1915 r. nastał jednak dość burzliwy dla niej okres. Po wybuchu I wojny światowej Niemcy nie byli w Wielkiej Brytanii zbyt dobrze postrzegani. Wilsdorf obawiał się, że jego niemieckie nazwisko zniechęci klientów i postanowił zmienić nazwę firmy z Wilsdorf & Davis na The Rolex Watch Company, co okazało się dobrym ruchem, bo odtąd nazwa sztandarowego produktu była utożsamiania z całym przedsiębiorstwem. W 1919 r. zadecydowano o przeniesieniu głównej siedziby firmy do Genewy, gdzie znajduje się zresztą do dziś. Mimo zakończenia wojny, która, rzecz jasna, miała negatywny wpływ na rynek produktów luksusowych, wyniki sprzedażowe firmy nie poprawiły się. Aby przyciągnąć klientów, Wilsdorf postanowił opatentować zupełnie nowy produkt. W 1926 r. świat ujrzał model Rolex Oyster (pol. ostryga), czyli pierwszy na świecie wodoszczelny zegarek naręczny. Urządzenie było skazane na sukces, tym bardziej że w 1927 r. otrzymała je pływaczka Mercedes Gleitze, pierwsza Brytyjka, która wpław przepłynęła kanał La Manche. Podczas tego wyczynu miała „ostrygę” na nadgarstku, a kiedy wyszła na brzeg, okazało się, że zegarek wciąż działa bez zarzutu.

Nurkowanie w Rowie Mariańskim

Aby rozreklamować urządzenie, Wilsdorf wykupił całą pierwszą stronę w brytyjskim dzienniku „Daily Mail”, dokładnie opisując, z jakiego zegarka korzystała Gleitze. Zapoczątkowało to pasmo sukcesów Rolexa. W 1931 r. firma stworzyła i opatentowała zegarek z mechanizmem automatycznym, nazywając go Oyster Perpetual. Była to spora rewolucja, bo cacko nie wymagało już ciągłego nakręcania. Z kolei w 1945 r. na świat przyszedł model Datejust, czyli pierwszy zegarek automatyczny ze wskaźnikiem daty. Od lat 50-tych Rolex zaczął wypuszczać serie zegarków przeznaczone dla konkretnych grup – nurków głębinowych, lotników, himalaistów itp. To właśnie zegarki Rolex mieli na rękach członkowie wyprawy, która w 1953 r. zdobyła Mount Everest! W latach późniejszych powstały czasomierze, które prócz daty pokazywały także dzień tygodnia czy wskazywały godzinę w dwóch strefach czasowych. W tym okresie zegarki Rolex były już kojarzone z bardzo charakterystycznym elementem, czyli bransoletą stosowaną zamiast paska. Przez lata Rolex nie stracił miana producenta doskonałych zegarków. Najnowszym osiągnięciem, którym chwali się na swojej stronie internetowej, jest eksperymentalny zegarek Oyster Perpetual Rolex Deepsea Challenge, z którym można nurkować na głębokość, uwaga, 12 km. Zegarek pozwala więc na zapuszczenie się na dno Rowu Mariańskiego – najgłębszego miejsca na Ziemi!

Dziś wartość marki Rolex wyceniana jest na ok. 9 mld dolarów. Szacuje się, że firma produkuje ok. miliona zegarków rocznie. Jest też jedną z najchętniej podrabianych marek świata. Bardzo ciekawy jest mechanizm zarządzania firmą Rolex SA (taką nazwę przedsiębiorstwo nosi dzisiaj). Wilsdorf, który nie doczekał się potomstwa, bardzo bał się tego, że jego ukochana firma trafi w niepowołane ręce. Założył więc fundację swojego imienia, która od jego śmierci w 1960 r. zarządza przedsiębiorstwem, oficjalnie nieposiadającym żadnego szefa! Co ciekawe, fundacja, jako instytucja prowadząca działalność charytatywną, jest zwolniona z wielu podatków! Podobno praca w Roleksie jest jak złapanie Pana Boga za nogi. Zarówno pracownicy zakładu produkcyjnego, jak i ich kierownicy nie mogą ponoć narzekać na dochody i brak wolnego, bo firma kieruje się zasadą „pracownik szczęślliwy to pracownik efektywny”. W ten sposób wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku.

Źródła: rolex.com, life.forbes.pl, forbes.com, manufakturaczasu.pl, en.wikipedia.org, chrono24.pl, ch24.pl, zegarkiipasja.pl, newsweek.pl, beckertime.com, rolexmagazine.com

Najnowsze