- Na początku swojej działalności wygrał pan konkurs, który umożliwił założenie firmy. Wydawałoby się, że jest to sytuacja idealna, okazało się inaczej...
- W chwili wygrania nagrody należało uiścić opłatę 10 proc. podatku, co też było opłacane przez organizatora konkursu. Równocześnie z pełną kwotą otrzymałem z Ministerstwa Finansów informację, że nagrodę kwalifikuje jako przychód firmy. Kwiatkiem do butonierki jest to, że miesiąc temu udało mi się zająć trzecie miejsce w konkursie na biznesplan na rozwój firmy. Tym razem zostałem obciążony 10-proc. podatkiem. To, co wydaje się sprecyzowane w przepisach, okazuje się niejasne.
Zobacz: Super Biznes. Teoria to nie wszystko
- Jakich szukał pan rozwiązań tego problemu?
- Nie zgadzałem z tą interpretacją, napisałem prośbę o jej weryfikację do ministerstwa. List został przekierowany do Urzędu Skarbowego w Katowicach, który następnie przekazał go do Urzędu Skarbowego w Zabrzu, jako właściwego urzędu do rozstrzygnięcia tej sprawy ze względu na miejsce prowadzenia działalności gospodarczej, natomiast urząd w Zabrzu napisał, że oni nie są władni, by podjąć taką decyzję, więc mam napisać list do ministerstwa, co też na samym początku uczyniłem. Kółko się zamknęło.
- Czy problem wynika z jakości prawa, czy jego stosowania?
- Prawo powinno być na tyle klarowne, aby interpretacja nie była wymagana, tym bardziej w tak prostych sprawach. To zamieszanie można przeliczyć na konkretne kwoty. Konkurs odbył się w listopadzie 2011 r., w tym samym miesiącu pieniądze wpłynęły na konto. Nie byłem wtedy w stanie stworzyć kosztów, które mogłyby zniwelować ten gwałtowny dochód, od którego musiałem zapłacić 38 proc. podatku. W tamtym roku miałem przychody z Wielkiej Brytanii, kwota zwrotu była powyżej 10 tys. zł, więc automatycznie była kontrola. Okazało się jednak, że rozliczenie przychodu z Anglii było tak skomplikowane, że pani z US poddała się. Musiałem wyliczyć wysokość podatku i złożyć oświadczenie, że mówię prawdę.