Środki transportu w II RP
Aby Polacy mogli wypoczywać, musieli nie tylko mieć na to fundusze, potrzebna była też infrastruktura transportowa, która umożliwiałaby wyjazd w góry, nad morze i do uzdrowisk. W pierwszych latach niepodległości tabor polskich kolei stanowił istną zbieraninę, a tory i dworce w dużej mierze były zniszczone po I wojnie światowej. Brakowało wszystkiego, w codziennej eksploatacji uciekano się nawet do opalania parowozów drewnem oraz torfem. Nic dziwnego, że podróż z Warszawy do Wilna trwała kilkanaście godzin. Jednak już przed II wojną sytuacja się zmieniła – przynajmniej na głównych szlakach – diametralnie. „Gwiazda północy” – pociągpospieszny kursujący między Warszawą a Zemgale na granicy łotewskiej – odcinek Warszawa – Wilno (423 km) pokonywał w 5 godz. i 25 min. Z Warszawy do Gdyni najchętniej jeżdżono „Strzałą Bałtyku” – podróż trwała 6 godz. i 35 min. Już w 1926 r. PKP wprowadziło 66 proc. zniżki dla turystów. Przykładowo bilet z Warszawy do Zakopanego kosztował 16 zł. Alternatywą pozostało drogie i raczkujące połączenia lotnicze za sprawą PLL LOT. Te jednak były dostępne jedynie dla najzamożniejszych. Ze względu na niewielkie rozmiary samolotów pasażerskich ogromne znaczenie miała waga nie tylko bagażu, ale i pasażerów. Dlatego podróżnych ważono wraz z walizkami przed wejściem na pokład.Podróżowanie automobilem – jak wówczas nazywano samochody – jeszcze długo po odzyskaniu niepodległości należało do rzadkości. W 1924 r. w całej Polsce doliczono się zaledwie 7,5 tys. pojazdów. Pod koniec następnej dekady liczba ta wzrosła do ok. 30 tys. Cena auta wynosiła wówczas 7–9 tys. zł. Do tego dochodził wysoki podatek drogowy. W spadku po zaborczych mocarstwach II RP otrzymała niewiele utwardzonych i asfaltowych dróg. Na zachodzie kraju sytuacja wyglądała najlepiej, w Kongresówce drogi bite były nieliczne, a na Kresach praktycznie nie istniały. W Galicji, tak jak i w całej dawnej monarchii habsburskiej, przez pewien czas obowiązywał jeszcze ruch lewostronny, podobnie jak na kolei. Motocykle zaś zaczęły zyskiwać na popularności dopiero pod koniec lat 30. Dwie dekady wcześniej można je było policzyć na palcach obu rąk.Ruch uliczny w największych miastach Polski dotyczył zaledwie kilku arterii. Tuż przed II wojną światową na warszawskich ulicach latem pojawiały się kabriolety, które poruszały się na dwóch trasach: Alejami Ujazdowskimi, Belwederską i Sobieskiego do Wilanowa oraz Wałem Miedzeszyńskim do Otwocka. Dużo tańszym i powszechniejszym środkiem transportu był rower. Już wtedy w miastach wytyczano pierwsze ścieżki dla cyklistów, a na parkingach montowano specjalne stojaki.
Podróże i kurorty po odzyskaniu niepodległości
W 1920 r. swoją działalność rozpoczęło biuro turystyczne Orbis, które już 10 lat później obsługiwało rocznie kilka milionów osób. Podróże zyskały ogromną popularność, choć nie były dostępne dla wszystkich Polaków. Władze II RP świadome potencjału gospodarczego, który tkwił w turystyce, mocno ją promowały. W dobrym tonie były nadmorskie wyjazdy nad Bałtyk, przez co podkreślano jego przynależność do Polski. Pomijano przy tym Wolne Miasto Gdańsk i tereny mu podległe, jak choćby Sopot, na rzecz polskich miejscowości.Nad Bałtykiem prowadzono kolonie i wypoczynek dla zakładów pracy. Powstawały hotele na Mierzei Helskiej. W 1934 r. w Gdyni wybudowano Dom Turysty z 1 tys. miejsc noclegowych. W tym samym roku wydłużono molo w Orłowie do 430 m i zbudowano na nim przystań, co miało stanowić przeciwwagę dla „niemieckiego” Zopotu.Wśród nadmorskich miejscowości numerem jeden była Jurata. Popularny był zresztą cały Półwysep Helski. W tym regionie turysta za dobę w hotelu musiał zapłacić ok. 12 zł, u rybaka pokój można było wynająć za ok. 6 zł.Alternatywą dla Bałtyku były miejscowości uzdrowiskowe. Jedną z modniejszych był Truskawiec (położony niedaleko Lwowa), który przed wojną nazywany był perłą polskich wód. Ze względu na swoje naturalne bogactwa i szykowność Truskawiec nie był na każdą kieszeń. W II RP odwiedzało go kilkanaście tysięcy kuracjuszy rocznie, głównie z wyższych sfer. W latach 30. pobyt w Truskawcu należał do niepisanych obowiązków ówczesnych elit. Zaglądali tam m.in.: marszałek Józef Piłsudski, prezydent Stanisław Wojciechowski, Wincenty Witos, Ignacy Daszyński, książę Leon Sapieha, Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza, Stanisław Witkiewicz, Zofia Nałkowska, Stanisława Walasiewiczówna, Halina Konopacka i Janusz Kusociński.Znacznie bardziej kameralne, choć nie mniej znane w Niepodległej, były położone nad Niemnem Druskienniki. Zdobyły swoją sławę dzięki samemu marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu, który odpoczywał tam od polityki. Druskienniki do dziś zaliczane są do najlepszych uzdrowisk klimatycznych i balneologicznych w Europie.
Góry, narty, piesze wycieczki
Na wschód od Truskawca, w województwie stanisławowskim, znajdowała się słynna Worochta, która wówczas popularnością dorównywała nawet Zakopanemu. W pewnych aspektach Worochta przodowała, gdyż to właśnie tam powstała w 1922 r. pierwsza profesjonalna skocznia narciarska. Zakopane na Wielką Krokiew musiało poczekać jeszcze trzy lata. W tym samym roku z Zakopanego do Worochty przeniesiono organizowane od 1920 r. mistrzostwa polski w skokach narciarskich. Wydarzenie to przeszło do historii za sprawą niezwykłego wyczynu Elżbiety Michalewskiej-Ziętkiewiczowej, która zwyciężyła w II kategorii seniorów, pokonując m.in. Józefa Zubka.
Góry i narciarstwo cieszyły się taką popularnością wśród turystów, że w 1932 r. Ministerstwo Komunikacji uruchomiło specjalny pociąg narciarski. Wyruszał on z Krakowa i przez 10 dni kursował wśród górskich miejscowości. Długość jego trasy wynosiła aż 1,2 tys. km. Pociąg docierał do ośrodków w Zakopanem, Krynicy, Rabce, Zwardoniu, Wiśle, Worochcie, Jaremczy, Sławsku i Siankach. Trudy długiej wyprawy wynagradzane były rozrywkami i wygodami w postaci specjalnego wagonu dancingowego, sali kinowej, restauracji i osobnego wagonu na sprzęt narciarski oraz bagaże. Podróżni spali w wygodnych dwuosobowych kabinach, mieli do dyspozycji też łazienkę z prysznicem.
Innym znanym turystycznym ośrodkiem w województwie stanisławowskim był Morszyn. W tym uzdrowisku znajdowały się liczne sanatoria i pensjonaty. Tak jak Truskawiec, Morszyn miał swoją wodę mineralną. Była to popularna w całej II Rzeczypospolitej „Morszanka”.
Z kolei w województwie tarnopolskim sławę zdobyły Zaleszczyki. Kurort ten zyskał rozgłos dzięki łagodnemu klimatowi i szerokim piaszczystym plażom nad Dniestrem. Tuż obok była już granica z Rumunią. Ciepłe powietrze znad Morza Czarnego niosło egzotyczne dla Polaków atrakcje. Zaleszczyki słynęły z uprawy owoców – m.in. pomarańczy i winogron. Co roku organizowano tu ogólnopolskie świętowinobrania.
Niezaprzeczalnie najtańszą formą wypoczynku w okresie dwudziestolecia były piesze wędrówki. W sklepach zaczęły pojawiać się namioty, materace czy kuchenki turystyczne.
Nawet jednak te najprostsze formy turystyki często leżały poza możliwościami ludności wiejskiej. Dla chłopów wyprawy najczęściej oznaczały wyjście na targ lub świąteczne jarmarki, nie dalej niż 20 km od miejsca zamieszkania. Jak czytamy w opisie wiejskiego życia z II RP: „Chłop poza najbliższą okolicę nie wychodził i dziwił się wszystkiemu, czego we wsi rodzinnej nie widział”.
Kogo było stać na wakacje?
W 1928 r. robotnik pracujący w przemyśle zarabiał ok. 90 gr za godzinę, co średnio dawało 100–150 zł na miesiąc. Rolnik w tym czasie miał pensję na poziomie 60–85 zł. Warstwa inteligencji, klasa wojskowych, urzędników otrzymywała wynagrodzenie wyższe średnio o ok.200–250 zł.W drugiej połowie lat 30. na podróże i wypoczynek nad morzem czy w górach było stać coraz więcej obywateli. Ceny żywności nieco spadły (niektórych produktów aż o połowę), a płace powoli rosły, w życie wprowadzono też system emerytalno-rentowy. W 1939 r. średnia tygodniówka służącej wciąż wynosiła zaledwie 7,60 zł, a średnia płaca robotników płci żeńskiej – 12,40 zł tygodniowo (?). Jednak o ok. 30–40 proc. więcej zarabiali robotnicy, a jeszcze więcej pracownicy umysłowi, których pensje wynosiły średnio 42 zł tygodniowo.